Przedstawiam Wam nowe opowiadanie :) Mam nadzieję, że zrehabilituję się nim za ostatniego posta, którym był epilog Astrum Natale. Ruletka jest jednoczęściową historią i, jak dotychczas, moją najkrótszą.
Zachęcam do komentowania nowych czytelników :)
Pogrążoną
w mroku drogą sunął z wolna czarny Suv. Czerń jezdni widoczna była jedynie
dzięki reflektorom auta i coraz to następujących po sobie błyskawicach. Warunki
pogodowe były kiepskie tej nocy, bo szalejąca burza spowalniała podróżujących.
Na tyłach wozu spało dwoje dzieci – ośmioletni chłopiec i sześcioletnia
dziewczynka. Ciemnowłosa kobieta siedząca przy kierowcy co i rusz spoglądała na
pogrążone we śnie jej pociechy.
- Dzień nad morzem dał tym urwisom wiele wrażeń – zagadnęła do prowadzącego Suva męża – Teraz śpią jak aniołki.
- Najważniejsze, że nasze diabełki spożytkowały nadmiar energii w zabawie – zaśmiał się brązowowłosy mężczyzna nie spuszczając oczu z drogi – Szkoda tylko, że w połowie drogi wjechaliśmy w tę nawałnicę. Przez te urwanie chmury ciężko jest cokolwiek zobaczyć. Wycieraczki nie nadążają oczyszczać z wody szyb.
- Może zjedź gdzieś na pobocze – zaproponowała kobieta nieco zaniepokojona pogarszającymi się warunkami na drodze – Będzie chyba lepiej, jeśli przeczekamy tę ulewę gdzieś stojąc niż ryzykując dalszą jazdą.
- Też tak myślę – zgodził się z żoną – Kiedy miniemy tamten zakręt przed nami, znajdę bezpieczne miejsce i zaparkuję.
Samochód minął zakręt,
kiedy oślepiło jego kierowcę światło reflektorów jadącego z naprzeciwka
tira. Ciężarówka zbliżała się z dużą prędkością czołowo uderzając w czarnego
Suva.
* * * * *
Budzik
zadzwonił dokładnie punkt siódma przez co otworzyłem zaspane oczy. Zerwałem się
do siadu i leniwie przeciągnąłem jednocześnie ziewając. To był dla mnie
wyjątkowy dzień i byłem niemal pewien, że nic go nie popsuje. Jak miałem w
zwyczaju, wziąłem odświeżający prysznic, po czym ruszyłem do kuchni zrobić
jakieś śniadanie.
- Wszystkiego najlepszego
braciszku – usłyszałem od młodszej o dwa lata siostry, Hani – Masz już
czternaście lat, jak się z tym czujesz?
- Co roku pytasz o to samo
zmieniając jedynie cyfrę – zarzuciłem jej w lekkim uśmiechu. Od śmierci
rodziców nie potrafię szczerze się śmiać. Z beztroskiego optymisty stałem się
pesymistą starając twardo stąpać po ziemi. – To tylko jeden rok więcej, nic
poza tym się nie zmieniło.
- Wujek z ciocią przysłali
list – Hania podała mi szarą kopertę, która leżała na stole. Wziąłem ją i
obejrzałem z każdej strony zdumiony. – To trochę dziwne. Mieszkamy przecież
razem i widzieliśmy się z nimi wczoraj po powrocie ze szkoły.
Ostrożnie otworzyłem
kopertę i wyjąłem z niej kartkę z wiadomością. Zacząłem czytać.
Sebastianie,
Razem z ciocią zmuszeni byliśmy
natychmiastowo wyjechać. Trochę przeliczyłem się w hazardzie i zarobiłem
spory dług. Masz już czternaście lat i jesteś na tyle duży by zrozumieć co to
oznacza. W ramach rekompensaty za to, że musieliśmy się wami zajmować przez
ostatnie sześć lat, wzięliśmy oszczędności waszych rodziców. Nie zostawiamy was
jednak z niczym, bo nadal macie swoje polisy. Radźcie sobie sami.
PS. Mieszkanie jest
opłacone do końca tego miesiąca. Bądź ostrożny, bo mogą przyjść po Ciebie jacyś
ludzie. Na Twoim miejscu nie przyznawałbym się, kim jestem.
Wujek.
Zawartość listu mną
wstrząsnęła, a z nerwów nogi ugięły się pod moim ciężarem i upadłem na
kolana. W pierwszej chwili czułem strach, który ustąpił miejsca goryczy i złości.
Ile jeszcze los chce mnie kopać i dręczyć?
- Zostawili nas – szepnąłem
zaciskając zęby – Jak jakieś śmieci.
Nie wiedziałem co
powinienem zrobić. Byłem zdruzgotany, wściekły i głupi. Hania widząc moją
reakcję na list szybko zeskoczyła z krzesła i wyrwała mi z ręki trzymaną kartkę
papieru. Chwilę studiowała treść wiadomości, aż w końcu wybuchła płaczem.
- Czemu wujek z ciocią nas
porzucili? – Spytała dławiąc się łzami – Nie rozumiem czemu?
- Dla forsy –
odpowiedziałem jej przez zaciśnięte zęby. Ze złości miałem ochotę coś
zniszczyć, jednocześnie odczuwając też strach. Jak niby mamy sobie poradzić z
Hanią, skoro nie przekroczyłem jeszcze odpowiedniego wieku by podjąć
jakąkolwiek pracę? Do tego jeszcze ta wzmianka wskazująca, że zostałem komuś
sprzedany. – Zostawili nam tylko polisy, bo nie mogli się do nich dobrać.
Wstałem i podniosłem z
podłogi kopertę chcąc sprawdzić datę nadania listu. Okazało się, że wysłali go
kilka dni wcześniej, co mnie nieco zaniepokoiło. Dziś były moje czternaste
urodziny, a ta wiadomość była okropnym prezentem. Hania przestała wreszcie
płakać, dlatego także musiałem wziąć się w garść. Przymknąłem na chwilę oczy i
wziąłem kilka głębszych wdechów. To zawsze pozwalało mi się uspokoić. Zebrałem
myśli powoli próbując uporządkować zebrane informacje. W tak szybkim czasie
stałem się głową naszej dwuosobowej rodziny. Musiałem wymyśleć jakiś plan
działania. W końcu postanowiłem, że jednak pójdziemy do szkoły. To pozwoli nam
się nieco rozluźnić i na trochę przestaniemy myśleć o powstałym problemie.
Przebraliśmy się i zjedliśmy skąpe śniadanie. W sumie to żadnemu z nas nie
chciało się jeść, ale zmusiliśmy się do kilku kęsów grzanek z dżemem. Następnie
zarzuciłem swój plecak na ramię i czekałem aż Hania skończy pakować swój.
- Pospiesz się Haniu, bo
spóźnimy się do szkoły! – Zawołałem ją otwierając tyłem drzwi. Kiedy się
odwróciłem, prawie zderzyłem się ze stojącymi przy wejściu nieoczekiwanymi
gośćmi. Mężczyźni zwrócili na mnie groźnie wyglądające spojrzenia, po czym
jeden z nich chwycił moje ramię. – O co chodzi? – Spytałem z zaskoczenia ich
działaniem, lecz żaden z nich nie raczył mi odpowiedzieć. Hania gotowa
podbiegła do mnie, a na widok odzianych w czarne garnitury jegomości stanęła,
jak wryta w podłogę.
- Kim są ci panowie
braciszku? – Znów zaczęła płakać, tym razem ze strachu.
- Nie wiem – wzruszyłem
ramionami – Pytałem czego chcą, ale nic nie mówią.
- Czemu tak groźnie się
patrzą? – Hania schowała się za mną i wtuliła w moje plecy. – Powiedz żeby
sobie poszli.
- Przepraszam, ale
chcielibyśmy z siostrą pójść do szkoły. – Ponowiłem próbę konwersacji – Nie
chciałbym abyśmy się spóźnili na lekcje.
Oczywiście nic z rozmowy
nie wyszło, jednak mężczyzna trzymający dotychczas moje ramię normalnie je
puścił. Hania wyszła z mieszkania, a ja je zamknąłem na klucz. Może moja prośba
poskutkowała, bo garnitury przepuścili naszą dwójkę, dzięki czemu mieliśmy
dojście do schodów. Kiedy byliśmy już na dole i zdołaliśmy tylko przekroczyć
próg klatki schodowej przed blokiem zaparkowała szara furgonetka. Stanęła nam
na drodze, więc chcieliśmy ją wyminąć. Raptem tylne drzwi auta się otworzył i
ktoś wciągnął Hanię do środka. W panice dałem tam nura chwytając jej rękę chcąc
ją stamtąd wyciągnąć. Niestety stało się na odwrót. Wepchnięto mnie do wozu i
zatrzaśnięto drzwi. Ktoś wykręcił mi ręce do tyłu i mocno związał je kawałkiem
jakiegoś sznurka. Następnie zaklejono moje usta skrawkiem taśmy izolacyjnej. To
samo uczyniono Hani. Bałem się nie na żarty z przerażeniem patrząc na zapłakaną
twarz siostry. Jechaliśmy jakieś półgodziny, a kiedy się zatrzymaliśmy, tylne
drzwi samochodu się otworzyły wpuszczając do środka trochę światła. Jeden z
napastników zarzucił nam na głowy płócienne worki. Ktoś mną szarpnął w
konsekwencji czego wypadłem z furgonetki obijając sobie przy tym prawy bok.
Poczułem silny chwyt, a następnie zostałem potraktowany, jak worek kartofli.
Zarzucono mnie na czyjś bark, a wbijające się w mój brzuch tego kogoś ramię
sprawiło mi ból. Nagle moje ciało przeszył ciepły i parzący zarazem impuls, po
którym straciłem przytomność.
Obudziłem się w jasnym pomieszczeniu
mocno otumaniony jakimiś lekami. Widziałem jakby przez mgłę rozmazane sylwetki
jakiś osób. W mojej głowie odbijały się echem usłyszane skrawki rozmów.
- Szef kazał doprowadzić
dzieciaki do przytomności i przyprowadzić do siebie – mówił dość młodo brzmiący
głos.
- Chłopiec jest już
przygotowany do zabiegu – odparł inny głos z latynoskim akcentem – trochę
potrwa nim się obudzi w pełni.
- Nie szkodzi – znowu ten
młody głos – Lepiej będzie, jak od razu zabiorę tę dwójkę. Nie ufam twoim
ludziom, Lopez.
- I vice verso gringo – do
rozmowy doszedł jeszcze jeden głos, mocno zachrypnięty – Wy amerykanie nie
ufacie nikomu.
- A czy meksykanie nie są
tacy sami? – Odgryzł się właściciel młodo brzmiącego głosu – Pod skórą jesteśmy
tacy sami Rodriguez.
Raptem poczułem, jak ktoś
mnie bierze na ręce i gdzieś niesie. Niestety krążące w moim ciele leki
spowodowały pogrążenie się w głębokim śnie.
Nie wiem po jakim czasie
wróciła mi świadomość, ale czułem się nie najlepiej. Otworzyłem oczy
stwierdzając, że znajduję się w jakimś salonie. Leżeliśmy wraz z Hanią na
skórzanej kanapie. Kiedy zacząłem podnosić się do siadu, zawartość żołądka
podeszła mi pod gardło. Przezornie zakryłem usta dłońmi by nie doprowadzić do
nieprzyjemnego wypadku, jednak ktoś przyszedł mi z pomocą podstawiając pod nos
jakieś naczynie – to był chyba kubeł na śmieci. Wdzięczny skorzystałem z tej
przysługi. Gdy już zwymiotowałem, Hania zaczęła się wybudzać. Na szczęście nie
miała tych dziwnych dolegliwości co ja, jedynie usiadła i zdziwiona wpatrywała
się w moją bladą twarz. Dobrze, że czułem się już lepiej.
- Musze być silny – wmawiałem sobie w duchu – Chociaż ze względu na Hanię.
- Braciszku – Hania
rozpłakała się na mój niemrawy wygląd, po czym przylgnęła do mnie, jak
przyklejona. – Gdzie jesteśmy. Boję się.
- Nie płacz – starałem się
ją pocieszać głaszcząc przy tym po głowie. To zawsze ją uspokajało. Tym razem
też poskutkowało i przestała płakać. – Nic ci nie grozi, bo tu jestem.
- Ładne z was dzieci,
wiecie? – Usłyszałem ciepły, kobiecy głos. Kiedy spojrzałem w stronę, z
której dochodził, zobaczyłem blondynkę z upiętymi w kok włosami. Uśmiechnęła
się do nas łagodnie. – Szef zaraz do was zejdzie. Chcecie może coś do picia?
- Ja… - zacząłem nieśmiało
lekko zlękniony – Czy mógłbym prosić o trochę wody?
- Oczywiście Sebastianie –
odpowiedział mi spokojny, męski głos – A dla Hani proponuję sok. Katherine bądź
tak uprzejma i przynieś nam napoje.
Kobieta zmierzyła
mężczyznę badawczym wzrokiem, po czym uśmiechnęła się i wyszła z pomieszczenia
zostawiając z nim mnie i Hanię. Był to dobrze zbudowany szatyn o czujnych,
piwnych oczach. Siostra jeszcze mocniej się we mnie wtuliła, a ja ze strachu
nie wiedziałem co powinienem powiedzieć. Jedynie spuściłem wzrok bojąc się
spojrzeć temu mężczyźnie w oczy.
- Nazywam się Christopher
Brown – przedstawił nam się uprzejmie zajmując fotel z naprzeciwka. Czułem
na sobie jego wzrok, co mocno mnie speszyło. – Sprowadziłem tu waszą dwójkę
chcąc porozmawiać. Musimy omówić kilka spraw.
- Jakich? – Wtrąciłem się
nieśmiało odważając się chwilowo na niego spojrzeć. Szybko jednak zmieniłem
zdanie i ponownie spuściłem wzrok. – Nie wiem o co tu w ogóle chodzi. Porwano
nas spod zamieszkiwanego przez nas budynku zaraz po tym, jak wyszliśmy do
szkoły.
- Powiedz Sebastianie, jak
się teraz czujesz? – Mężczyzna wstał z zajmowanego miejsca i zbliżył się
do mnie. Złapał mój podbródek zwracając wzrok na moją twarz. Przez ułamek
sekundy nasze oczy były w jednej linii, co mnie onieśmieliło. Strach
sparaliżował moje ciało przez co nie miałem siły się ruszyć. On się tylko
uśmiechnął, po czym mnie puścił. – Boisz się mnie, prawda?
- Tak – szepnąłem zgodnie
z prawdą.
- Co pan chce z nami
zrobić? – Hania wtrąciła się do rozmowy – Proszę nie krzywdźcie nas. My nic
złego nie zrobiliśmy.
- Haniu, dziecko – Mężczyzna
zaczął łagodnym głosem, patrząc tym razem na nią, a nie na mnie. Ona w strachu
wbiła swoje kościste palce w moją rękę. – Na początku mówiłem, że chcę jedynie
porozmawiać.
- Nie wiem tylko o czym? –
Zdobyłem się na trochę odwagi zaczynając ujawniać moje wątpliwości – W ogóle
pana nie znamy.
- Trafne spostrzeżenie –
pochwalił mnie w śmiechu – Wy mnie nie znacie, ale to nie znaczy, że ja nie
znam was. Wasi opiekunowie zaciągnęli u mnie spory dług, a następnie zniknęli.
- To u pana?! – Byłem
nieco zaskoczony, jednocześnie przypomniałem sobie treść wiadomości wuja – Dziś
rano dostaliśmy list, w którym wuj oświadczył, że przegrał i się zadłużył.
Razem z ciotką nas porzucili zabierając wszystkie oszczędności, jakie
pozostawili nam rodzice.
- Rozumiem – zamyślił się
brunet – To nieciekawie.
- Wujek sprzedał komuś
braciszka – dodała drżącym głosem Hania.
- Wiem – Mężczyzna
uśmiechnął się do nas – To ja kupiłem twojego brata.
- Czemu?! – Byłem w szoku.
-Kupiłem cię przez
przypadek – westchnął zmęczonym głosem – Wynikło to z niekompetencji moich
pracowników. Nie sprawdzili dokładnie danych, które podawał twój wujek i takim
sposobem stałeś się moją własnością.
- Co! – Aż podskoczyłem z
nerwów.
- Każdy gracz w moim
kasynie podpisuje pewne oświadczenie – wyjaśniał mi brunet – Dotyczy ono spłaty
długu. W razie przegranej osoba taka jest zobowiązana spłacić równowartość
utraconych żetonów niezależnie jakim sposobem. Jest tam taka klauzula, która
zezwala mi odebrać dług pozbawiając takiego delikwenta kilku narządów. Twój wuj
podpisał oświadczenie jako Sebastian Stern.
- Czy to znaczy, że chce
mi pan wyciąć moje… - nie potrafiłem dokończyć tego zdania. Byłem przerażony.
- Ależ skąd – zaprzeczył w
śmiechu – Prowadzę ciemne interesy, ale transakcje kończę z tymi osobami,
z którymi je zawarłem. Twój wujek złamał zasady.
- Co w związku z tym? –
Sam już nie miałem zielonego pojęcia co się teraz z nami stanie. Byliśmy
jeszcze za młodzi żeby umierać. – Jeśli to pokryje ten dług, to mamy polisy na
życie, które założyła nam mama. Może je pan sobie wziąć, ale niech chociaż
Hania będzie wolna.
- Ech – sapnął
zrezygnowany brunet, jednocześnie poważniejąc na twarzy. Tym razem rzucił mi
surowe spojrzenie, co mocno mnie przestraszyło. – To twierdzisz, że mogę z tobą
zrobić wszystko?
- Jeśli Hania będzie
dzięki temu bezpieczna, to tak – poczułem, że z oczu płynął mi łzy. Byłem
zdruzgotany, a zarazem zdecydowany. Z naszej dwójki Hani należy się wszystko co
dobre. – Jestem jej starszym bratem, dlatego muszę ją chronić.
- Chodź tu do mnie! –
Nakazał mi surowym tonem wbijając we mnie zimne spojrzenie. Ja się jednak nie
ruszyłem. – Lepiej żebyś ty przyszedł do mnie niż ja do ciebie.
Te słowa mnie zmotywowały,
dlatego powoli wstałem z kanapy i ostrożnie ruszyłem ku mężczyźnie. Około dwóch
kroków od niego stanąłem. To go jednak nie zadowoliło.
-Bliżej! – Niemal
wrzasnął, na co podskoczyłem i trzęsąc się, jak galaretka, zrobiłem kolejny
krok. – Chodź i stan po mojej prawej stronie.
Wykonałem jego polecenie,
a on złapał mnie w pasie jedną ręką i pociągnął do siebie w dół. Upadłem
przodem na jego kolana, a następnie poczułem silny ból na pupie. Złoił mi
skórę, dość porządnie. W rezultacie się rozryczałem.
- Wiesz za co oberwałeś? –
Spytał wściekły chwilowo zaprzestając mnie bić. – Czy mam cię lać, aż w końcu
zrozumiesz?
- To boli! – Pisnąłem
łykając łzy – Przepraszam, że pana uraziłem.
- Tak już lepiej – odparł
mnie puszczając – Bądź ze mną szczery Sebciu i ładnie odpowiedz na moje
pytania.
- … - Kiwnąłem głową w
zgodzie.
- Chcesz umrzeć? – Spytał świdrując
mnie badawczym spojrzeniem – Tak szczerze.
- Nie – załkałem i ze
strachu upadłem na kolana – Ja nie chcę umierać! Nie chcę też by umarła Hania!
To dlatego powiedziałem, że z nas dwojga lepiej żebym to ja.
- Powiedz mi Sebciu, czy
kiedykolwiek wspomniałem o chęci zabicia waszej dwójki? – Pan Brown był
naprawdę zły za moje dziecięce spekulacje. – Wbrew temu co uroiło się w twojej
głowie nie mam najmniejszego zamiaru zabijać jakiekolwiek dzieci.
- Ale… - zacząłem chcąc
się jakoś usprawiedliwić.
- Nie przerywaj mi, kiedy
do ciebie mówię dzieciaku! – Teraz to na pewno był na mnie wściekły – Znalazłem
formę spłaty długu twojego wuja.
- Jaki? – Byłem ciekawy, a
jednocześnie pełen obaw.
- Wytnę ci jedna nerkę i
dobrze sprzedam – poinformował mnie spokojnie – A jeśli to nie wystarczy,
wówczas zabiorę ci jedno oko.
- A czy dzięki temu Hania
będzie wolna? – Spytałem niemiłosiernie się mażąc. Przerażony przeznaczonym mi
losem drżałem na całym ciele. – Czy to będzie bardzo boleć?
- Jak cholera Sebciu – Oświadczył
poważnie, po czym wyjął z kieszeni marynarki telefon. Pisał sms’a. – Na czas
twojego zabiegu zaopiekuję się twoją siostrą.
Po tych słowach do salonu
weszła blond włosa kobieta niosąc napoje na tacy.
- Trochę ci to zajęło
Katherine – zaśmiał się brunet biorąc z tacy filiżankę z kawą. Następnie
zwrócił się do mnie i do Hani. – Wypijcie swoje napoje, jak grzeczne dzieci.
Posłusznie wypiłem podaną
mi wodę, a Hania poszła w moje ślady kończąc sok. Po kilku minutach obraz przed
moimi oczami zaczął się rozmywać. Przetarłem je wierzchem dłoni, ale to niczego
nie zmieniło. Zasnąłem.
Obudziłem się w jasnym
pokoju rozebrany od pasa w górę i przykuty do stołu. Przerażony błądziłem
wzrokiem po pomieszczeniu szarpiąc się z bransoletkami kajdanek. Po chwili do
sali wszedł jakiś Latynos ubrany w foliowy fartuch, a tuż za nim podążał pan
Brown.
- Widzę, że się obudziłeś
– przywitał mnie brunet podchodząc do stołu, do którego byłem przykuty. W tym
samym czasie Latynos odsunął stojący po mojej prawej parawan. Zobaczyłem leżącego
tam, nieprzytomnego człowieka. Odziany w foliowy fartuch mężczyzna wziął do
ręki skalpel i zrobił precyzyjne cięcie na podbrzuszu tego śpiącego. Chciałem
odwrócić głowę w drugą stronę, ale Brown mi na to nie pozwolił dociskając ją do
stołu. – Przypatrz się co cię za chwilę
spotka.
- Ale ja nie chcę –
załkałem drżąc z zimna i strachu. – Boję się nawet na to nie patrząc.
- I słusznie – zaśmiał się
brunet w momencie, kiedy Latynos wycinał któryś z narządów wewnętrznych. Gdy
skończył położył organ w pojemniku wypełnionym lodem i zaszył swojego pacjenta.
Po wszystkim zaczął zbliżać się do mnie. – Lopez, tego znieczul miejscowo. Jest
młody, więc niech sobie trochę popatrzy.
- Się robi szefie – Lopez
wziął ze stojącej obok gablotki strzykawkę i napełnił ją jakimś środkiem.
Następnie wbił igłę w mój brzuch i wstrzyknął jej zawartość. – Powinno
zadziałać za jakąś chwilę.
- Niedługo Sebciu trafisz
do grona jednonerkowców – zaśmiał się brunet puszczając mi oczko – Trochę
poboli i przestanie. Lopez ma w tym wprawę.
Na te słowa Latynos wziął
do ręki skalpel i zbliżył jego ostrze do mojego podbrzusza. Poczułem chłód
stali na skórze, a ze strachu mocno zacisnąłem oczy. Nie chciałem na to
patrzeć. Wystarczyło mi oglądanie zabiegu mężczyzny leżącego obok mnie.
Wstrzymałem oddech oczekując tego co miało nastąpić. Drżałem na całym ciele i
oblał mnie zimny pot. Jednak zamiast spodziewanego bólu poczułem, że zwolniły
mi się ręce i nogi. Ostrożnie otworzyłem oczy i zobaczyłem uśmiechniętego
Browna.
- Już po wszystkim? –
Spytałem łamiącym się głosem.
- Mam cię! – Zaśmiał się
brunet zgarniając mnie ze stołu. Kiedy poczuł, jak mocno się trzęsę, zmierzył
mnie łagodnym spojrzeniem. – Chyba trochę przesadziłem z tą karą. Najadłeś się
strachu, co?
- Karą? – Zgłupiałem do
końca. Nie rozumiałem już kompletnie nic.
- Lopez niczego ci nie
wyciął i nie miał nawet takiego zamiaru – wyjaśniał mi Brown wsadzając do
samochodu – Chciałem cię nieco nastraszyć i dać do myślenia.
- To jak mam spłacić dług
wuja? – Byłem zdziwiony.
- Ty i twoja siostra
odpracujecie go razem – oświadczył spokojnie – Zostaniecie moimi dziećmi.
- Że co proszę?! – Ta
propozycja, a raczej stwierdzenie raziło mnie, jak piorun.
- Normalnie – westchnął
patrząc na mnie z politowaniem – Zbadałem waszą przeszłość, to jak zostaliście
sierotami i okres sprawowanej nad wami opieki przez wujostwo. Po tym, jak was
zostawili nie macie się gdzie podziać. Chwilę myślałem nad waszą przyszłością i
postanowiłem was adoptować.
- Ale dlaczego pan chce to
dla nas zrobić? – Byłem zaskoczony taką decyzją. Bałem się, że znowu chce się
zabawić kosztem moich nerwów. – To jakiś kolejny żart?
- Nie tym razem – odparł z
powagą w głosie – Pamiętasz kobietę, która podała ci wodę?
- Tak – przytaknąłem
twierdząco wspominając blondynkę z tamtego salonu.
- Tak się składa, że to
moja sekretarka, a zarazem i żona – poinformował mnie z pasją w oczach –
Los tak chciał, że oboje nie możemy mieć własnych dzieci. Kiedy myśleliśmy, że
już wszystko stracone, nadarzyła się taka okazja, że dwoje sierot trafiło w moje
ręce. Fajne z was dzieciaki, których nie da się nie lubić.
- Czy pan chce przez to
powiedzieć, że… - Miałem mętlik w głowie. Nie do końca wiedziałem co myśleć.
- Zapytam cię otwarcie –
rzekł poważnym tonem łapiąc mnie za ramiona i patrząc w oczy – Czy chciałbyś
zostać moim synem?
- Ja nie wiem co
powiedzieć – mój głos drżał pod wpływem kotłujących się we mnie emocji. Strach,
gniew, zmieszanie, ból, a jednocześnie ciekawość i nadzieja poplątane ze
szczęściem. – Myślę, że możemy spróbować. Choć nie gwarantuję, że będę takim
synem, jakiego by pan chciał.
- O to nie musisz się
martwić – obdarzył mnie ciepłym i szczerym uśmiechem. Nigdy nie uwierzyłbym, że
właśnie ten człowiek, który siedzi tuż obok jest bossem mafii władającej
większą częścią tego kraju. – Już kiedy cię pierwszy raz zobaczyłem,
wiedziałem, że jesteś odpowiedni do tej roli.
- A co z naszym
dotychczasowym życiem? – To pytanie nie dawało mi spokoju, dlatego
wypowiedziałem je na głos. – Co się z nim stanie?
- Nic – wzruszył ramionami
– po prostu Sebastian i Hanna Stern zniknął dając miejsce rodzeństwu Brown.
- Aha – Chwilę musiałem
to przeanalizować. Po przejrzeniu wszystkich za i przeciw wyszedł mi nawet
niezły wynik. Może najwyższy czas skończyć z pesymistyczną postawą i na powrót
stać się optymistą? – To mam zwracać się do pana „tato”?
- Byłbym szczęśliwy mogąc
to usłyszeć z twoich ust, jednak wiem, że trzeba na to czasu – uśmiechnął się
do mnie ze zrozumieniem w oczach – Poczekam, aż będziecie z Hanią na to gotowi.
Wziąłem głęboki oddech chwilę
się zastanawiając. Gotowość do wypowiedzenia jednego czy dwóch słów. Niby
prosta rzecz, ale emocjonalnie trudna. Moi biologiczni rodzice zginęli sześć
lat temu w wypadku samochodowym, który przeżyliśmy jedynie ja i Hania. Przez
ten czas w ogóle się nad tym nie zastanawiałem, czy byłbym w stanie jeszcze
kiedykolwiek nazwać kogoś mamą i tatą. Brown zabawił się moim kosztem,
jednocześnie dając lekcję bym za szybko nie rezygnował z własnego życia.
Zachował się, jak ojciec, choć może w nietuzinkowy sposób. Pomimo tak krótkiej
znajomości i tego co mi uczynił nie dało się go nie lubić. Może powinienem
zaryzykować i mu zaufać? Dać się ponieść z prądem rzeki zwanej biegiem
wydarzeń? Zdecydowałem. Stanę się hazardzistą i zagram z losem w tę grę o
szczęście moje i Hani. Ryzyk fizyk.
- Dobrze, umowa stoi –
zacząłem drżącym głosem bojąc się, że coś popsuję. Całe sześć lat nie używałem
tych słów. – Tato.
Zdębiały Brown w milczeniu
wpatrywał się we mnie, jakbym był z innej planety. W jego oczach widziałem, jak
uchodzi z niego zimna krew i opanowanie. Nieoczekiwanie złapał mnie i do siebie
przyciągnął. Przytulił mnie tak mocno, że prawie w ogóle nie mogłem oddychać,
ale to nie szkodziło. Pachniał dymem papierosowym i drogą wodą kolońską,
a ciepło jakim mnie obdarzył przywołało miłe wspomnienia. Zapach mojego
nowego taty. Z tego wszystkiego po policzkach popłynęły mi łzy szczęścia.
- Coś się stało? – Spytał
lekko zaniepokojony moim mazgajstwem – Coś cię boli?
- Nie – kiwnąłem przecząco
głową jednocześnie ocierając z oczu łzy – Po prostu pomyślałem, że mam
rodzinę.
- W takim razie wracajmy
do domu synku – uśmiechnął się mierzwiąc mi włosy.
Koniec.
Fajne opowiadanko, ale jak dla mnie to było zbyt nieprawdopodobne i ciężkie do wyobrażenia, że jednego dnia całe życie Sebastiana i Hani się zmieniło. Oczywiście nie mówię, że czasem tak nie jest... Świat jest dziwny i wszystko się może wydarzyć.
OdpowiedzUsuńA tego ich wujka to za jaja tylko powiesić...
Bądź co bądź podobało mi się :)
Pozdrawiam i czekam na coś nowego!
To opowiadanie jest dość przekrzywione w czasie. Sebastian jako narrator opisuje swoją wersję wydarzeń. W rzeczywistości wszystko postępowało mniej więcej dzień po dniu. Chłopiec po prostu wciąż odurzany lekami, bądź traktowany paralizatorem odczuwał upływ czasu nieco inaczej. To tak gwoli wyjaśnień :)
UsuńPozdrawiam :)
No... Może powinnam się wczytać bardziej... :D
UsuńCzytałam to jak byłam w szkole, w telefonie, między lekcjami na przerwach :D
Wybacz :)
Spoko :)
UsuńTwój komentarz po prostu dał mi do myślenia. Wcześniej nie zastanawiałam się nad tym problemem, dlatego dobrze, że o nim wspomniałaś. Dzięki temu mogłam go jakoś wyjaśnić i pokazać pod jakim kątem czytać to opowiadanie.
W razie jakichkolwiek pytań, wal śmiało, to chętnie na nie odpowiem :)
Pozdrawiam:)
Hej,
OdpowiedzUsuńczytało mi się bardzo dobrze, uwielbiam takie klimaty mafijne, aż chciałabym kontynuację... och bardzo go nastraszył...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia