środa, 4 września 2013

Ruletka


Przedstawiam Wam nowe opowiadanie :) Mam nadzieję, że zrehabilituję się nim za ostatniego posta, którym był epilog Astrum Natale. Ruletka jest jednoczęściową historią i, jak dotychczas, moją najkrótszą. 
Zachęcam do komentowania nowych czytelników :)

Pogrążoną w mroku drogą sunął z wolna czarny Suv. Czerń jezdni widoczna była jedynie dzięki reflektorom auta i coraz to następujących po sobie błyskawicach. Warunki pogodowe były kiepskie tej nocy, bo szalejąca burza spowalniała podróżujących. Na tyłach wozu spało dwoje dzieci – ośmioletni chłopiec i sześcioletnia dziewczynka. Ciemnowłosa kobieta siedząca przy kierowcy co i rusz spoglądała na pogrążone we śnie jej pociechy.


- Dzień nad morzem dał tym urwisom wiele wrażeń – zagadnęła do prowadzącego Suva męża – Teraz śpią jak aniołki.


- Najważniejsze, że nasze diabełki spożytkowały nadmiar energii w zabawie – zaśmiał się brązowowłosy mężczyzna nie spuszczając oczu z drogi – Szkoda tylko, że w połowie drogi wjechaliśmy w tę nawałnicę. Przez te urwanie chmury ciężko jest cokolwiek zobaczyć. Wycieraczki nie nadążają oczyszczać z wody szyb.


- Może zjedź gdzieś na pobocze – zaproponowała kobieta nieco zaniepokojona pogarszającymi się warunkami na drodze – Będzie chyba lepiej, jeśli przeczekamy tę ulewę gdzieś stojąc niż ryzykując dalszą jazdą.


- Też tak myślę – zgodził się z żoną – Kiedy miniemy tamten zakręt przed nami, znajdę bezpieczne miejsce i zaparkuję.

Samochód minął zakręt, kiedy oślepiło jego kierowcę światło reflektorów jadącego z naprzeciwka tira. Ciężarówka zbliżała się z dużą prędkością czołowo uderzając w czarnego Suva.


* * * * *



Budzik zadzwonił dokładnie punkt siódma przez co otworzyłem zaspane oczy. Zerwałem się do siadu i leniwie przeciągnąłem jednocześnie ziewając. To był dla mnie wyjątkowy dzień i byłem niemal pewien, że nic go nie popsuje. Jak miałem w zwyczaju, wziąłem odświeżający prysznic, po czym ruszyłem do kuchni zrobić jakieś śniadanie.


- Wszystkiego najlepszego braciszku – usłyszałem od młodszej o dwa lata siostry, Hani – Masz już czternaście lat, jak się z tym czujesz?


- Co roku pytasz o to samo zmieniając jedynie cyfrę – zarzuciłem jej w lekkim uśmiechu. Od śmierci rodziców nie potrafię szczerze się śmiać. Z beztroskiego optymisty stałem się pesymistą starając twardo stąpać po ziemi. – To tylko jeden rok więcej, nic poza tym się nie zmieniło.


- Wujek z ciocią przysłali list – Hania podała mi szarą kopertę, która leżała na stole. Wziąłem ją i obejrzałem z każdej strony zdumiony. – To trochę dziwne. Mieszkamy przecież razem i widzieliśmy się z nimi wczoraj po powrocie ze szkoły.


Ostrożnie otworzyłem kopertę i wyjąłem z niej kartkę z wiadomością. Zacząłem czytać.



Sebastianie,

Razem z ciocią zmuszeni byliśmy natychmiastowo wyjechać. Trochę przeliczyłem się w hazardzie i zarobiłem spory dług. Masz już czternaście lat i jesteś na tyle duży by zrozumieć co to oznacza. W ramach rekompensaty za to, że musieliśmy się wami zajmować przez ostatnie sześć lat, wzięliśmy oszczędności waszych rodziców. Nie zostawiamy was jednak z niczym, bo nadal macie swoje polisy. Radźcie sobie sami.

PS. Mieszkanie jest opłacone do końca tego miesiąca. Bądź ostrożny, bo mogą przyjść po Ciebie jacyś ludzie. Na Twoim miejscu nie przyznawałbym się, kim jestem.

Wujek.



Zawartość listu mną wstrząsnęła, a z nerwów nogi ugięły się pod moim ciężarem i upadłem na kolana. W pierwszej chwili czułem strach, który ustąpił miejsca goryczy i złości. Ile jeszcze los chce mnie kopać i dręczyć?


- Zostawili nas – szepnąłem zaciskając zęby – Jak jakieś śmieci.


Nie wiedziałem co powinienem zrobić. Byłem zdruzgotany, wściekły i głupi. Hania widząc moją reakcję na list szybko zeskoczyła z krzesła i wyrwała mi z ręki trzymaną kartkę papieru. Chwilę studiowała treść wiadomości, aż w końcu wybuchła płaczem.


- Czemu wujek z ciocią nas porzucili? – Spytała dławiąc się łzami – Nie rozumiem czemu?


- Dla forsy – odpowiedziałem jej przez zaciśnięte zęby. Ze złości miałem ochotę coś zniszczyć, jednocześnie odczuwając też strach. Jak niby mamy sobie poradzić z Hanią, skoro nie przekroczyłem jeszcze odpowiedniego wieku by podjąć jakąkolwiek pracę? Do tego jeszcze ta wzmianka wskazująca, że zostałem komuś sprzedany. – Zostawili nam tylko polisy, bo nie mogli się do nich dobrać.


Wstałem i podniosłem z podłogi kopertę chcąc sprawdzić datę nadania listu. Okazało się, że wysłali go kilka dni wcześniej, co mnie nieco zaniepokoiło. Dziś były moje czternaste urodziny, a ta wiadomość była okropnym prezentem. Hania przestała wreszcie płakać, dlatego także musiałem wziąć się w garść. Przymknąłem na chwilę oczy i wziąłem kilka głębszych wdechów. To zawsze pozwalało mi się uspokoić. Zebrałem myśli powoli próbując uporządkować zebrane informacje. W tak szybkim czasie stałem się głową naszej dwuosobowej rodziny. Musiałem wymyśleć jakiś plan działania. W końcu postanowiłem, że jednak pójdziemy do szkoły. To pozwoli nam się nieco rozluźnić i na trochę przestaniemy myśleć o powstałym problemie. Przebraliśmy się i zjedliśmy skąpe śniadanie. W sumie to żadnemu z nas nie chciało się jeść, ale zmusiliśmy się do kilku kęsów grzanek z dżemem. Następnie zarzuciłem swój plecak na ramię i czekałem aż Hania skończy pakować swój.


- Pospiesz się Haniu, bo spóźnimy się do szkoły! – Zawołałem ją otwierając tyłem drzwi. Kiedy się odwróciłem, prawie zderzyłem się ze stojącymi przy wejściu nieoczekiwanymi gośćmi. Mężczyźni zwrócili na mnie groźnie wyglądające spojrzenia, po czym jeden z nich chwycił moje ramię. – O co chodzi? – Spytałem z zaskoczenia ich działaniem, lecz żaden z nich nie raczył mi odpowiedzieć. Hania gotowa podbiegła do mnie, a na widok odzianych w czarne garnitury jegomości stanęła, jak wryta w podłogę.


- Kim są ci panowie braciszku? – Znów zaczęła płakać, tym razem ze strachu.


- Nie wiem – wzruszyłem ramionami – Pytałem czego chcą, ale nic nie mówią.


- Czemu tak groźnie się patrzą? – Hania schowała się za mną i wtuliła w moje plecy. – Powiedz żeby sobie poszli.


- Przepraszam, ale chcielibyśmy z siostrą pójść do szkoły. – Ponowiłem próbę konwersacji – Nie chciałbym abyśmy się spóźnili na lekcje.


Oczywiście nic z rozmowy nie wyszło, jednak mężczyzna trzymający dotychczas moje ramię normalnie je puścił. Hania wyszła z mieszkania, a ja je zamknąłem na klucz. Może moja prośba poskutkowała, bo garnitury przepuścili naszą dwójkę, dzięki czemu mieliśmy dojście do schodów. Kiedy byliśmy już na dole i zdołaliśmy tylko przekroczyć próg klatki schodowej przed blokiem zaparkowała szara furgonetka. Stanęła nam na drodze, więc chcieliśmy ją wyminąć. Raptem tylne drzwi auta się otworzył i ktoś wciągnął Hanię do środka. W panice dałem tam nura chwytając jej rękę chcąc ją stamtąd wyciągnąć. Niestety stało się na odwrót. Wepchnięto mnie do wozu i zatrzaśnięto drzwi. Ktoś wykręcił mi ręce do tyłu i mocno związał je kawałkiem jakiegoś sznurka. Następnie zaklejono moje usta skrawkiem taśmy izolacyjnej. To samo uczyniono Hani. Bałem się nie na żarty z przerażeniem patrząc na zapłakaną twarz siostry. Jechaliśmy jakieś półgodziny, a kiedy się zatrzymaliśmy, tylne drzwi samochodu się otworzyły wpuszczając do środka trochę światła. Jeden z napastników zarzucił nam na głowy płócienne worki. Ktoś mną szarpnął w konsekwencji czego wypadłem z furgonetki obijając sobie przy tym prawy bok. Poczułem silny chwyt, a następnie zostałem potraktowany, jak worek kartofli. Zarzucono mnie na czyjś bark, a wbijające się w mój brzuch tego kogoś ramię sprawiło mi ból. Nagle moje ciało przeszył ciepły i parzący zarazem impuls, po którym straciłem przytomność.


Obudziłem się w jasnym pomieszczeniu mocno otumaniony jakimiś lekami. Widziałem jakby przez mgłę rozmazane sylwetki jakiś osób. W mojej głowie odbijały się echem usłyszane skrawki rozmów.


- Szef kazał doprowadzić dzieciaki do przytomności i przyprowadzić do siebie – mówił dość młodo brzmiący głos.


- Chłopiec jest już przygotowany do zabiegu – odparł inny głos z latynoskim akcentem – trochę potrwa nim się obudzi w pełni.


- Nie szkodzi – znowu ten młody głos – Lepiej będzie, jak od razu zabiorę tę dwójkę. Nie ufam twoim ludziom, Lopez.


- I vice verso gringo – do rozmowy doszedł jeszcze jeden głos, mocno zachrypnięty – Wy amerykanie nie ufacie nikomu.


- A czy meksykanie nie są tacy sami? – Odgryzł się właściciel młodo brzmiącego głosu – Pod skórą jesteśmy tacy sami Rodriguez.

Raptem poczułem, jak ktoś mnie bierze na ręce i gdzieś niesie. Niestety krążące w moim ciele leki spowodowały pogrążenie się w głębokim śnie.

Nie wiem po jakim czasie wróciła mi świadomość, ale czułem się nie najlepiej. Otworzyłem oczy stwierdzając, że znajduję się w jakimś salonie. Leżeliśmy wraz z Hanią na skórzanej kanapie. Kiedy zacząłem podnosić się do siadu, zawartość żołądka podeszła mi pod gardło. Przezornie zakryłem usta dłońmi by nie doprowadzić do nieprzyjemnego wypadku, jednak ktoś przyszedł mi z pomocą podstawiając pod nos jakieś naczynie – to był chyba kubeł na śmieci. Wdzięczny skorzystałem z tej przysługi. Gdy już zwymiotowałem, Hania zaczęła się wybudzać. Na szczęście nie miała tych dziwnych dolegliwości co ja, jedynie usiadła i zdziwiona wpatrywała się w moją bladą twarz. Dobrze, że czułem się już lepiej.


- Musze być silny – wmawiałem sobie w duchu – Chociaż ze względu na Hanię.


- Braciszku – Hania rozpłakała się na mój niemrawy wygląd, po czym przylgnęła do mnie, jak przyklejona. – Gdzie jesteśmy. Boję się.


- Nie płacz – starałem się ją pocieszać głaszcząc przy tym po głowie. To zawsze ją uspokajało. Tym razem też poskutkowało i przestała płakać. – Nic ci nie grozi, bo tu jestem.


- Ładne z was dzieci, wiecie? – Usłyszałem ciepły, kobiecy głos. Kiedy spojrzałem w stronę, z której dochodził, zobaczyłem blondynkę z upiętymi w kok włosami. Uśmiechnęła się do nas łagodnie. – Szef zaraz do was zejdzie. Chcecie może coś do picia?


- Ja… - zacząłem nieśmiało lekko zlękniony – Czy mógłbym prosić o trochę wody?


- Oczywiście Sebastianie – odpowiedział mi spokojny, męski głos – A dla Hani proponuję sok. Katherine bądź tak uprzejma i przynieś nam napoje.


Kobieta zmierzyła mężczyznę badawczym wzrokiem, po czym uśmiechnęła się i wyszła z pomieszczenia zostawiając z nim mnie i Hanię. Był to dobrze zbudowany szatyn o czujnych, piwnych oczach. Siostra jeszcze mocniej się we mnie wtuliła, a ja ze strachu nie wiedziałem co powinienem powiedzieć. Jedynie spuściłem wzrok bojąc się spojrzeć temu mężczyźnie w oczy.


- Nazywam się Christopher Brown – przedstawił nam się uprzejmie zajmując fotel z naprzeciwka. Czułem na sobie jego wzrok, co mocno mnie speszyło. – Sprowadziłem tu waszą dwójkę chcąc porozmawiać. Musimy omówić kilka spraw.


- Jakich? – Wtrąciłem się nieśmiało odważając się chwilowo na niego spojrzeć. Szybko jednak zmieniłem zdanie i ponownie spuściłem wzrok. – Nie wiem o co tu w ogóle chodzi. Porwano nas spod zamieszkiwanego przez nas budynku zaraz po tym, jak wyszliśmy do szkoły.


- Powiedz Sebastianie, jak się teraz czujesz? – Mężczyzna wstał z zajmowanego miejsca i zbliżył się do mnie. Złapał mój podbródek zwracając wzrok na moją twarz. Przez ułamek sekundy nasze oczy były w jednej linii, co mnie onieśmieliło. Strach sparaliżował moje ciało przez co nie miałem siły się ruszyć. On się tylko uśmiechnął, po czym mnie puścił. – Boisz się mnie, prawda?


- Tak – szepnąłem zgodnie z prawdą.


- Co pan chce z nami zrobić? – Hania wtrąciła się do rozmowy – Proszę nie krzywdźcie nas. My nic złego nie zrobiliśmy.


- Haniu, dziecko – Mężczyzna zaczął łagodnym głosem, patrząc tym razem na nią, a nie na mnie. Ona w strachu wbiła swoje kościste palce w moją rękę. – Na początku mówiłem, że chcę jedynie porozmawiać.


- Nie wiem tylko o czym? – Zdobyłem się na trochę odwagi zaczynając ujawniać moje wątpliwości – W ogóle pana nie znamy.


- Trafne spostrzeżenie – pochwalił mnie w śmiechu – Wy mnie nie znacie, ale to nie znaczy, że ja nie znam was. Wasi opiekunowie zaciągnęli u mnie spory dług, a następnie zniknęli.


- To u pana?! – Byłem nieco zaskoczony, jednocześnie przypomniałem sobie treść wiadomości wuja – Dziś rano dostaliśmy list, w którym wuj oświadczył, że przegrał i się zadłużył. Razem z ciotką nas porzucili zabierając wszystkie oszczędności, jakie pozostawili nam rodzice.


- Rozumiem – zamyślił się brunet – To nieciekawie.


- Wujek sprzedał komuś braciszka – dodała drżącym głosem Hania.


- Wiem – Mężczyzna uśmiechnął się do nas – To ja kupiłem twojego brata.


- Czemu?! – Byłem w szoku.


-Kupiłem cię przez przypadek – westchnął zmęczonym głosem – Wynikło to z niekompetencji moich pracowników. Nie sprawdzili dokładnie danych, które podawał twój wujek i takim sposobem stałeś się moją własnością.


- Co! – Aż podskoczyłem z nerwów.


- Każdy gracz w moim kasynie podpisuje pewne oświadczenie – wyjaśniał mi brunet – Dotyczy ono spłaty długu. W razie przegranej osoba taka jest zobowiązana spłacić równowartość utraconych żetonów niezależnie jakim sposobem. Jest tam taka klauzula, która zezwala mi odebrać dług pozbawiając takiego delikwenta kilku narządów. Twój wuj podpisał oświadczenie jako Sebastian Stern.


- Czy to znaczy, że chce mi pan wyciąć moje… - nie potrafiłem dokończyć tego zdania. Byłem przerażony.


- Ależ skąd – zaprzeczył w śmiechu – Prowadzę ciemne interesy, ale transakcje kończę z tymi osobami, z którymi je zawarłem. Twój wujek złamał zasady.


- Co w związku z tym? – Sam już nie miałem zielonego pojęcia co się teraz z nami stanie. Byliśmy jeszcze za młodzi żeby umierać. – Jeśli to pokryje ten dług, to mamy polisy na życie, które założyła nam mama. Może je pan sobie wziąć, ale niech chociaż Hania będzie wolna.


- Ech – sapnął zrezygnowany brunet, jednocześnie poważniejąc na twarzy. Tym razem rzucił mi surowe spojrzenie, co mocno mnie przestraszyło. – To twierdzisz, że mogę z tobą zrobić wszystko?


- Jeśli Hania będzie dzięki temu bezpieczna, to tak – poczułem, że z oczu płynął mi łzy. Byłem zdruzgotany, a zarazem zdecydowany. Z naszej dwójki Hani należy się wszystko co dobre. – Jestem jej starszym bratem, dlatego muszę ją chronić.


- Chodź tu do mnie! – Nakazał mi surowym tonem wbijając we mnie zimne spojrzenie. Ja się jednak nie ruszyłem. – Lepiej żebyś ty przyszedł do mnie niż ja do ciebie.

Te słowa mnie zmotywowały, dlatego powoli wstałem z kanapy i ostrożnie ruszyłem ku mężczyźnie. Około dwóch kroków od niego stanąłem. To go jednak nie zadowoliło.


-Bliżej! – Niemal wrzasnął, na co podskoczyłem i trzęsąc się, jak galaretka, zrobiłem kolejny krok. – Chodź i stan po mojej prawej stronie.


Wykonałem jego polecenie, a on złapał mnie w pasie jedną ręką i pociągnął do siebie w dół. Upadłem przodem na jego kolana, a następnie poczułem silny ból na pupie. Złoił mi skórę, dość porządnie. W rezultacie się rozryczałem.


- Wiesz za co oberwałeś? – Spytał wściekły chwilowo zaprzestając mnie bić. – Czy mam cię lać, aż w końcu zrozumiesz?


- To boli! – Pisnąłem łykając łzy – Przepraszam, że pana uraziłem.


- Tak już lepiej – odparł mnie puszczając – Bądź ze mną szczery Sebciu i ładnie odpowiedz na moje pytania.


- … - Kiwnąłem głową w zgodzie.


- Chcesz umrzeć? – Spytał świdrując mnie badawczym spojrzeniem – Tak szczerze.


- Nie – załkałem i ze strachu upadłem na kolana – Ja nie chcę umierać! Nie chcę też by umarła Hania! To dlatego powiedziałem, że z nas dwojga lepiej żebym to ja.


- Powiedz mi Sebciu, czy kiedykolwiek wspomniałem o chęci zabicia waszej dwójki? – Pan Brown był naprawdę zły za moje dziecięce spekulacje. – Wbrew temu co uroiło się w twojej głowie nie mam najmniejszego zamiaru zabijać jakiekolwiek dzieci.


- Ale… - zacząłem chcąc się jakoś usprawiedliwić.


- Nie przerywaj mi, kiedy do ciebie mówię dzieciaku! – Teraz to na pewno był na mnie wściekły – Znalazłem formę spłaty długu twojego wuja.


- Jaki? – Byłem ciekawy, a jednocześnie pełen obaw.


- Wytnę ci jedna nerkę i dobrze sprzedam – poinformował mnie spokojnie – A jeśli to nie wystarczy, wówczas zabiorę ci jedno oko.


- A czy dzięki temu Hania będzie wolna? – Spytałem niemiłosiernie się mażąc. Przerażony przeznaczonym mi losem drżałem na całym ciele. – Czy to będzie bardzo boleć?


- Jak cholera Sebciu – Oświadczył poważnie, po czym wyjął z kieszeni marynarki telefon. Pisał sms’a. – Na czas twojego zabiegu zaopiekuję się twoją siostrą.


Po tych słowach do salonu weszła blond włosa kobieta niosąc napoje na tacy.


- Trochę ci to zajęło Katherine – zaśmiał się brunet biorąc z tacy filiżankę z kawą. Następnie zwrócił się do mnie i do Hani. – Wypijcie swoje napoje, jak grzeczne dzieci.

Posłusznie wypiłem podaną mi wodę, a Hania poszła w moje ślady kończąc sok. Po kilku minutach obraz przed moimi oczami zaczął się rozmywać. Przetarłem je wierzchem dłoni, ale to niczego nie zmieniło. Zasnąłem.


Obudziłem się w jasnym pokoju rozebrany od pasa w górę i przykuty do stołu. Przerażony błądziłem wzrokiem po pomieszczeniu szarpiąc się z bransoletkami kajdanek. Po chwili do sali wszedł jakiś Latynos ubrany w foliowy fartuch, a tuż za nim podążał pan Brown.


- Widzę, że się obudziłeś – przywitał mnie brunet podchodząc do stołu, do którego byłem przykuty. W tym samym czasie Latynos odsunął stojący po mojej prawej parawan. Zobaczyłem leżącego tam, nieprzytomnego człowieka. Odziany w foliowy fartuch mężczyzna wziął do ręki skalpel i zrobił precyzyjne cięcie na podbrzuszu tego śpiącego. Chciałem odwrócić głowę w drugą stronę, ale Brown mi na to nie pozwolił dociskając ją do stołu.  – Przypatrz się co cię za chwilę spotka.


- Ale ja nie chcę – załkałem drżąc z zimna i strachu. – Boję się nawet na to nie patrząc.


- I słusznie – zaśmiał się brunet w momencie, kiedy Latynos wycinał któryś z narządów wewnętrznych. Gdy skończył położył organ w pojemniku wypełnionym lodem i zaszył swojego pacjenta. Po wszystkim zaczął zbliżać się do mnie. – Lopez, tego znieczul miejscowo. Jest młody, więc niech sobie trochę popatrzy.

- Się robi szefie – Lopez wziął ze stojącej obok gablotki strzykawkę i napełnił ją jakimś środkiem. Następnie wbił igłę w mój brzuch i wstrzyknął jej zawartość. – Powinno zadziałać za jakąś chwilę.


- Niedługo Sebciu trafisz do grona jednonerkowców – zaśmiał się brunet puszczając mi oczko – Trochę poboli i przestanie. Lopez ma w tym wprawę.


Na te słowa Latynos wziął do ręki skalpel i zbliżył jego ostrze do mojego podbrzusza. Poczułem chłód stali na skórze, a ze strachu mocno zacisnąłem oczy. Nie chciałem na to patrzeć. Wystarczyło mi oglądanie zabiegu mężczyzny leżącego obok mnie. Wstrzymałem oddech oczekując tego co miało nastąpić. Drżałem na całym ciele i oblał mnie zimny pot. Jednak zamiast spodziewanego bólu poczułem, że zwolniły mi się ręce i nogi. Ostrożnie otworzyłem oczy i zobaczyłem uśmiechniętego Browna.


- Już po wszystkim? – Spytałem łamiącym się głosem.


- Mam cię! – Zaśmiał się brunet zgarniając mnie ze stołu. Kiedy poczuł, jak mocno się trzęsę, zmierzył mnie łagodnym spojrzeniem. – Chyba trochę przesadziłem z tą karą. Najadłeś się strachu, co?


- Karą? – Zgłupiałem do końca. Nie rozumiałem już kompletnie nic.


- Lopez niczego ci nie wyciął i nie miał nawet takiego zamiaru – wyjaśniał mi Brown wsadzając do samochodu – Chciałem cię nieco nastraszyć i dać do myślenia.


- To jak mam spłacić dług wuja? – Byłem zdziwiony.


- Ty i twoja siostra odpracujecie go razem – oświadczył spokojnie – Zostaniecie moimi dziećmi.


- Że co proszę?! – Ta propozycja, a raczej stwierdzenie raziło mnie, jak piorun.


- Normalnie – westchnął patrząc na mnie z politowaniem – Zbadałem waszą przeszłość, to jak zostaliście sierotami i okres sprawowanej nad wami opieki przez wujostwo. Po tym, jak was zostawili nie macie się gdzie podziać. Chwilę myślałem nad waszą przyszłością i postanowiłem was adoptować.


- Ale dlaczego pan chce to dla nas zrobić? – Byłem zaskoczony taką decyzją. Bałem się, że znowu chce się zabawić kosztem moich nerwów. – To jakiś kolejny żart?


- Nie tym razem – odparł z powagą w głosie – Pamiętasz kobietę, która podała ci wodę?


- Tak – przytaknąłem twierdząco wspominając blondynkę z tamtego salonu.


- Tak się składa, że to moja sekretarka, a zarazem i żona – poinformował mnie z pasją w oczach – Los tak chciał, że oboje nie możemy mieć własnych dzieci. Kiedy myśleliśmy, że już wszystko stracone, nadarzyła się taka okazja, że dwoje sierot trafiło w moje ręce. Fajne z was dzieciaki, których nie da się nie lubić.


- Czy pan chce przez to powiedzieć, że… - Miałem mętlik w głowie. Nie do końca wiedziałem co myśleć.


- Zapytam cię otwarcie – rzekł poważnym tonem łapiąc mnie za ramiona i patrząc w oczy – Czy chciałbyś zostać moim synem?


- Ja nie wiem co powiedzieć – mój głos drżał pod wpływem kotłujących się we mnie emocji. Strach, gniew, zmieszanie, ból, a jednocześnie ciekawość i nadzieja poplątane ze szczęściem. – Myślę, że możemy spróbować. Choć nie gwarantuję, że będę takim synem, jakiego by pan chciał.


- O to nie musisz się martwić – obdarzył mnie ciepłym i szczerym uśmiechem. Nigdy nie uwierzyłbym, że właśnie ten człowiek, który siedzi tuż obok jest bossem mafii władającej większą częścią tego kraju. – Już kiedy cię pierwszy raz zobaczyłem, wiedziałem, że jesteś odpowiedni do tej roli.


- A co z naszym dotychczasowym życiem? – To pytanie nie dawało mi spokoju, dlatego wypowiedziałem je na głos. – Co się z nim stanie?


- Nic – wzruszył ramionami – po prostu Sebastian i Hanna Stern zniknął dając miejsce rodzeństwu Brown.


- Aha – Chwilę musiałem to przeanalizować. Po przejrzeniu wszystkich za i przeciw wyszedł mi nawet niezły wynik. Może najwyższy czas skończyć z pesymistyczną postawą i na powrót stać się optymistą? – To mam zwracać się do pana „tato”?


- Byłbym szczęśliwy mogąc to usłyszeć z twoich ust, jednak wiem, że trzeba na to czasu – uśmiechnął się do mnie ze zrozumieniem w oczach – Poczekam, aż będziecie z Hanią na to gotowi.


Wziąłem głęboki oddech chwilę się zastanawiając. Gotowość do wypowiedzenia jednego czy dwóch słów. Niby prosta rzecz, ale emocjonalnie trudna. Moi biologiczni rodzice zginęli sześć lat temu w wypadku samochodowym, który przeżyliśmy jedynie ja i Hania. Przez ten czas w ogóle się nad tym nie zastanawiałem, czy byłbym w stanie jeszcze kiedykolwiek nazwać kogoś mamą i tatą. Brown zabawił się moim kosztem, jednocześnie dając lekcję bym za szybko nie rezygnował z własnego życia. Zachował się, jak ojciec, choć może w nietuzinkowy sposób. Pomimo tak krótkiej znajomości i tego co mi uczynił nie dało się go nie lubić. Może powinienem zaryzykować i mu zaufać? Dać się ponieść z prądem rzeki zwanej biegiem wydarzeń? Zdecydowałem. Stanę się hazardzistą i zagram z losem w tę grę o szczęście moje i Hani. Ryzyk fizyk.


- Dobrze, umowa stoi – zacząłem drżącym głosem bojąc się, że coś popsuję. Całe sześć lat nie używałem tych słów. – Tato.

Zdębiały Brown w milczeniu wpatrywał się we mnie, jakbym był z innej planety. W jego oczach widziałem, jak uchodzi z niego zimna krew i opanowanie. Nieoczekiwanie złapał mnie i do siebie przyciągnął. Przytulił mnie tak mocno, że prawie w ogóle nie mogłem oddychać, ale to nie szkodziło. Pachniał dymem papierosowym i drogą wodą kolońską, a ciepło jakim mnie obdarzył przywołało miłe wspomnienia. Zapach mojego nowego taty. Z tego wszystkiego po policzkach popłynęły mi łzy szczęścia.


- Coś się stało? – Spytał lekko zaniepokojony moim mazgajstwem – Coś cię boli?


- Nie – kiwnąłem przecząco głową jednocześnie ocierając z oczu łzy – Po prostu pomyślałem, że mam rodzinę. 


- W takim razie wracajmy do domu synku – uśmiechnął się mierzwiąc mi włosy.







 Koniec.

5 komentarzy:

  1. Fajne opowiadanko, ale jak dla mnie to było zbyt nieprawdopodobne i ciężkie do wyobrażenia, że jednego dnia całe życie Sebastiana i Hani się zmieniło. Oczywiście nie mówię, że czasem tak nie jest... Świat jest dziwny i wszystko się może wydarzyć.
    A tego ich wujka to za jaja tylko powiesić...
    Bądź co bądź podobało mi się :)
    Pozdrawiam i czekam na coś nowego!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To opowiadanie jest dość przekrzywione w czasie. Sebastian jako narrator opisuje swoją wersję wydarzeń. W rzeczywistości wszystko postępowało mniej więcej dzień po dniu. Chłopiec po prostu wciąż odurzany lekami, bądź traktowany paralizatorem odczuwał upływ czasu nieco inaczej. To tak gwoli wyjaśnień :)
      Pozdrawiam :)

      Usuń
    2. No... Może powinnam się wczytać bardziej... :D
      Czytałam to jak byłam w szkole, w telefonie, między lekcjami na przerwach :D
      Wybacz :)

      Usuń
    3. Spoko :)
      Twój komentarz po prostu dał mi do myślenia. Wcześniej nie zastanawiałam się nad tym problemem, dlatego dobrze, że o nim wspomniałaś. Dzięki temu mogłam go jakoś wyjaśnić i pokazać pod jakim kątem czytać to opowiadanie.
      W razie jakichkolwiek pytań, wal śmiało, to chętnie na nie odpowiem :)
      Pozdrawiam:)

      Usuń
  2. Hej,
    czytało mi się bardzo dobrze, uwielbiam takie klimaty mafijne, aż chciałabym kontynuację... och bardzo go nastraszył...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń