niedziela, 30 czerwca 2013

Istnienie (część I)




Była noc świętojańska i siedziałem na werandzie domu moich dziadków, który znajdował się w samym środku ciemnego lasu. W oddali widziałem świetliki tańczące na wietrze wraz z pojedynczymi nićmi pajęczej sieci. Bujałem się przez chwilę na ławie, wyobrażając sobie jednocześnie niezwykłe historie, które co wieczór opowiadał mi dziadek. Twierdził, że nasza rodzina jest niezwykła, ale nigdy nie chciał mi wytłumaczyć na czym ta niezwykłość polega. Kiedy go o to pytałem albo od razu zmieniał temat, albo powtarzał, że jestem jedynie dzieckiem i nie zrozumiem tego w odpowiedni sposób. Mam już siedemnaście lat, a on nadal nie chce mi tego powiedzieć. Jednak z wiekiem zacząłem tracić zapał do poznania tej tajemnicy, uznając to za dziecinadę. Dzisiejsza noc była niezwykła i jak twierdziła moja babcia niebezpieczna dla kogoś takiego jak ja. Zawsze zakazywano mi opuszczać dom w tym okresie. Mogłem jedynie wychodzić na werandę, jak zrobiłem i dziś. Korciło mnie by przekroczyć tę niewidoczną granicę i udowodnić im wszystkim, że nic mi nie grozi, ale od dziecka rodzice i dziadkowie uwarunkowywali mnie by przestrzegać ich zasad i jak dotąd jeszcze nigdy nie złamałem żadnych z reguł przez nich ustalonych. Tak, jestem dobrym synem i wnukiem, ale jednocześnie odludkiem w szkole i powszechnie uważanym dziwakiem wśród rówieśników. Zgasiłem wiekową lampę oliwną dziadka i bawiłem się robiąc teatr cieni w świetle pełnego księżyca. Kiedy mnie to już znudziło na powrót zapaliłem lampę i dźwignąłem z ławy uprzednio przyniesioną książkę. Lektura ze szkoły zadana mi na wakacje przez polonistkę, tylko dlatego, że powiedziałem jej co myślę na temat jednego z polskich pisarzy. Nie lubię groteski, bo nie rozumiem jej sensu. Może jestem na to za głupi, ale przez to jedno głupie stwierdzenie zadano mi wypracowanie dotyczące książki, którą właśnie czytam – Ferdydurke. No sami pomyślcie, jaki sens jest w pojedynku na miny? Nauczycielka stwierdziła, że po przeczytaniu tej lektury polubię ten gatunek i jego przedstawicieli. Czytam i nadal w to wątpię. Nagle zerwał się wiatr i porwał jedną z luźniejszych stronic książki. Kartka wylądowała tuż przy ostatnim stopniu prowadzącym z ogrodu na werandę, zatrzymując się na pograniczu domu. Westchnąłem ciężko i ruszyłem by ją podnieść, ale jakaś niewidzialna siła zdmuchnęła ją ze stopnia na drogę poza granicą, której nie mogłem przekraczać. Ostrożnie się rozejrzałem i obejrzałem do tyłu, sprawdzając, czy dziadek nie siedzi w oknie. Kiedy nikogo nie spostrzegłem, schyliłem się i sięgnąłem po leżącą na drodze zwianą stronicę mojej lektury. Cząstką mojego ciała, które wyszło poza granicę wstrząsnął dreszcz, dlatego jak najszybciej chwyciłem swoją zgubę i wróciłem z powrotem na bezpieczną werandę. Poczułem pieczenie na przedramieniu, więc spojrzałem na nie. Ku mojemu zaskoczeniu widniała tam krwawa rysa. Kiedy przyglądałem się ranie, na karku zjeżyły mi się wszystkie włoski, na znak, że jestem obserwowany. Gwałtownie wstałem i odwróciłem się wytężając swój wzrok, jednak nikogo nie ujrzałem, tylko poruszane wiatrem gałęzie brzóz. Ta sytuacja mnie przerosła, nie dość, że dookoła panował mrok, to jeszcze czułem się inwigilowany. Zamknąłem książkę i pokazując w miejsce, z którego myślałem, że jestem obserwowany język wróciłem do domu. Babcie krzątała się jak zwykle po kuchni, a dziadek spał w swoim fotelu.

- Mam już dość babciu – odparłem udając ziewanie – Idę do siebie położyć się spać.

- Dobrze Janku – Babcia obdarzyła mnie ciepłym spojrzeniem i podeszła by, jak zwykła odkąd pamiętam, naznaczyć moje czoło znakiem krzyża w ramach błogosławieństwa. – Śpij dobrze mój wnusiu.

- Oj, babciu – jęknąłem dość w dziecinny sposób – Mam już siedemnaście lat, więc nie traktuj mnie jak wtedy, gdy miałem ich sześć.

- Niezależnie od wieku, ty zawsze pozostaniesz moim wnusiem – dała mi prztyczka w nos i od razu ucałowała w czoło – Miłych snów, tylko nie graj za długo na gitarze. Robi się chłodno i możesz się przeziębić, siedząc na dachu.

- Dziękuję ci babciu – przytuliłem ją, a potem wdrapałem po schodach do swojego pokoju. Ona oczywiście poszła za mną, by pościelić mi łóżko. Równie dobrze sam mógłbym to zrobić, ale gdy o tym wspominałem, zawsze mnie uciszała, mówiąc, że póki zdrowie jej dopisuje będzie to robić za mnie. Wziąłem gitarę i wgramoliłem się z nią na parapet, a stamtąd na płaską część dachu, na której się świetnie siedziało. – Zagram tylko jedną piosenkę. - Księżyc jest dziś tak piękny, a dach to część domu, dlatego nic mi nie grozi.

- To prawda, ale jednak uważaj – odparła zatroskana, patrząc na księżyc – Noc bywa zdradliwa i rzeczy, które wydają się być ci znane, mogą przerodzić się w coś innego i złowrogiego.

- Będę uważał – zapewniłem ją, kiedy wychodziła z pokoju i zamykała drzwi. Zza pleców z dołu usłyszałem szelest liści, co mówiło mi, że ktoś lub coś się zbliża. Schyliłem się i wytężałem wzrok i słuch, by niczego nie przegapić. – Kto tam? – Spytałem, ale nikt nie odpowiedział. Znowu poczułem się obserwowany i naszła mnie chęć powrotu do sypialni, jednak coś mnie zatrzymało. Zobaczyłem na dole swojego kolegę, którego poznałem tu parę lat temu na wakacjach. Był jakiś dziwny i nieobecny. To mnie w pewnym sensie przeraziło.

- Łukasz? To ty prawda? – Zacząłem drżącym głosem – Powiedział byś coś zamiast non stop się na mnie gapić. Co z tobą?

- Nic – odparł Łukasz, odgarniając z oczu swoje czarne włosy. Przez ułamek sekundy, wydawało mi się, a może i nie, że widzę ślepia jakiegoś drapieżcy. Jednak, gdy spojrzałem jeszcze raz, nie zobaczyłem nic. – Zejdź na dół to pogadamy.

- Nie mogę, mam zakaz wychodzenia poza granice domu – odmówiłem grzecznie informując o zakazie dziadków – Nie zbyt rozumiem tę zasadę, ale wolę się ich słuchać.

- Mądrze – uśmiechnął się Łukasz – Ale, czy wiesz, że dach to jedynie granica? Tu grozi ci to samo niebezpieczeństwo, jak te na ziemi wokół domu. Wracaj do środka, nim ktoś naprawdę cię skrzywdzi.

- Co ty mówisz? – Wystraszyłem się jego poważnym tonem – Niby jak?

- Nie wypytuj mnie, jak dzieciak tylko właź do środka – dosłownie na mnie warknął, bez słowa wstałem i wróciłem do pokoju. – Zadowolony?

- Nie bardzo, ale tam powinieneś być – uśmiechnął się do mnie, po czym się odwrócił i ruszył w kierunku lasu – Bywaj przyjacielu. Zobaczymy się jutro u mnie, ok.?

- Zgoda – krzyknąłem nawet nie podejrzewając co mnie może spotkać następnego wieczoru – Miłej nocki!

- Trzymam cię za słowo! – Pomachał mi na pożegnanie – Miłej!

Kiedy zniknął mi z oczu, przymknąłem okno i zmieniając ubranie na pidżamę wskoczyłem do łóżka. Poleżałem chwilę, aż w końcu zasnąłem. Całą noc śniły mi się niestworzone rzeczy. Jakieś zjawy, krzyczące w moją stronę circumapparentia[1], goniły mnie po lesie. W życiu się tak nie nabiegałem, jak w tym koszmarze. Starałem się wybudzić z tego okropieństwa, jednak nie zdołałem, aż do rana. Jedna z goniących mnie bestii, bo chyba tak można opisać te zjawy, wbiła swoje szpony w moje ramię. Czułem jakby ktoś wbił mi tam rozżarzony pręt i tak pozostawił. Makabryczne uczucie. W ostateczności zerwałem się z łóżka około ósmej z rana cały drżąc na ciele i ociekając potem. Pierwsze co, to poszedłem wziąć prysznic, by zmyć resztki nocy i pozostawionych przez złe sny skutków. Odświeżony ruszyłem na dół do kuchni, gdzie babcia przygotowywała mi śniadanie. Dziadek pił herbatę w swoim wyszczerbionym, glinianym kubku i wsłuchiwał się w audycję lecącą z radia.

- Ech, zapowiadają na dzisiejszą noc potężną burzę – sapnął dziadek upijając łyk herbaty – To źle wróży.

- Czemu dziadku? – Spytałem lekko zaciekawiony, nalewając sobie kubek herbaty. Dziadek jednak nie reagował na moje pytanie z zainteresowaniem słuchając lecących z radia wiadomości. – Dziadku?

- O co chodzi? – Dziadek odwrócił się w moją stronę i zmierzył mnie badawczo wzrokiem – Widzę, że źle spałeś.

- Skąd wiesz? Zresztą nie ważne. – Zdziwiłem się jego stwierdzeniem, ale mało mnie to obchodziło, w odróżnieniu od tego o co chciałem zapytać. – Powiedz dziadku, czy wiesz co oznacza słowo circumapparentia?

- Nie – Dziadek zaprzeczył, ale jego pokerowa twarz zdradziła mi, że jednak coś wie. Dodatkowo babcia na chwilę zamarła ze zmartwioną miną. – Gdzie usłyszałeś to słowo?

- Miałem dziwny sen, a raczej koszmar – odpowiedziałem, bawiąc się tostem na talerzu z braku apetytu – Tam non stop coś mnie goniło, a zewsząd dochodziły mnie szepty wypowiadające te słowo.

- Janku, wychodziłeś wczoraj poza granicę? – Dziadek zagiął mnie tym nagłym pytaniem.

- No… – zacząłem niepewnie, wahając się przed odpowiedzią. W sumie to nie wyszedłem wtedy cały, a jedynie sięgnąłem kartkę uprzednio zwianą mi z książki.

- Wyszedłeś czy nie? – Dziadek się niecierpliwił.

- Poniekąd wyszedłem – przyznałem się słabym głosem – Jedna ze stron z książki, którą czytałem wyfrunęła mi poza werandę, więc po nią sięgnąłem.

- Czy stało się coś dziwnego po tym, jak to zrobiłeś? – Dziadek nie przestawał pytać. Czułem się jak skazaniec na jakimś przesłuchaniu, a przecież nie zrobiłem nic złego.

- Coś mnie podrapało – wyznałem jak na spowiedzi, bez bicia – A później miałem ten dziwny sen.

- Zdejmij bluzę i pokaż to zadrapanie – dziadek wstał i podszedł do szafki z jego medykamentami. Trochę mnie to wystraszyło, bo używał ich tylko w ostateczności. – No już chłopcze, nie każ mi na siebie czekać.

- Dobrze dziadku – posłusznie zdjąłem bluzkę, obnażając tym samym swoją klatkę piersiową, ramiona i plecy. O dziwo zabolało mnie lewe ramię tuż nad łopatką. – Po co ci woda święcona?

- Bo to nieczyste rany wnusiu – odpowiedziała mi babcia wyręczając dziadka – Co to za paskudna rana na twoim ramieniu?

- Co? – Zdziwiłem się pytaniem babci, bo nie powinno być tam żadnej rany. – Jedyna rana, jaka tam mogłaby być to ta ze snu, ale to niemożliwe, co nie?

- Byłeś poza granicą, co naraziło cię na niebezpieczeństwo spotkania sił nieczystych chłopcze – tłumaczył mi dziadek, wylewając wodę święconą na zadrapania na przedramieniu. Rany zasyczały i zapiekły, a po chwilowym buzowaniu się płynu po prostu zniknęły. Nie wierzyłem własnym oczom.

- Jak to możliwe? – Przejechałem z zadziwieniem dwoma palcami po przedramieniu, gdzie jeszcze przed sekundami widniały zadrapania. – Nie wierzę.

- Za młody jeszcze jesteś na wiarę – zrugał mnie dziadek, po czym polał obficie wodą ranę na ramieniu. Tu aż pisnąłem z bólu, bo poczułem coś na miarę wwiercania się rozżarzonej śruby, ale nie w ścianę, tylko w moje ciało. – Wytrzymaj. Czujesz to mocniej, bo rany są głębokie i przedostało się tam dużo mroku.

- Jasiu? – Babcia przytuliła mnie, kiedy zobaczyła, że tracę przytomność. Miałem słabe ciało od dziecka, a przeżyty przed chwilą ból i szok je przerosły. Jedyne co pamiętam, to moment zetknięcia mojej twarzy z tułowiem babci i ciemność przed oczyma. – Trzymaj się kochanie.

C.D.N.






[1]Circumapparentia – łacińskie słowo znaczące w tym przypadku – pozór.

sobota, 29 czerwca 2013

Przełamane lody

    Pisaniem zajęłam się dla zabicia czasu już w Podstawówce. Może nie wychodziło mi to najlepiej, jednak zawsze pozostają pewne wspomnienia związane ze stawianiem pierwszych kroków w pisarstwie. To właśnie przelewanie na biały papier zwariowanych myśli układających się w pewne historie, pomogło mi przetrwać ciężkie chwile w mojej egzystencji. Dzięki pisaniu odżyłam i nabrałam ochoty do dalszej walki z przytłaczającą szarzyzną współczesnego świata. 
     Długo myślałam o założeniu tego bloga, bojąc się wystawić swoje opowiadania na światło dzienne. Po długotrwałych wahaniach postanowiłam jednak wyjąć je z szuflady i udostępnić. Takim oto sposobem powstał ten krótki post, który jest niejako przełamaniem lodu w świecie blogerskim. 

Życzę miłego czytania i zachęcam do komentowania :)