czwartek, 31 grudnia 2015

Rozdział część I

Hejka, zgodnie z obietnicą wrzucam coś jeszcze w tym roku. Mam świadomość, że to niewiele, ale zawsze coś ;) Post stanowi pewną część rozdziału. Z braku czasu nie miałam kiedy pisać :( Resztę wrzucę po Nowym Roku.
Życzę wam Szczęśliwego Nowego Roku. Żeby był nie gorszy niż Stary :)

Leżały z rozłożonymi rękami na łóżkach i ciężko wzdychały. Po prostu się nudziły, a wszelkie próby ucieczki z pokoju paliły na panewce. To było frustrujące, co zaowocowało paroma ścięciami między sobą. Teraz jednak żadna z nich nie miała na nic ochoty. Znalazły za to wspólny cel. Całą winą za powstałe nieporozumienia obarczyły Kronosa, który nałożył na nie karę i nie raczył się łaskawie zjawić.

- Akira jest w złym nastroju – rzuciła cicho Amy otwierając oczy – Skot nie potrafi mu pomóc.

- Aki jest uparty – wyjaśniła Lavi – W dodatku tłamsi w sobie mrok od czasu, gdy pomógł Shikiemu z Chaosem.

- Ta moc jest ogromnym brzemieniem – wyraziła zdanie na ten temat poprawiając czarne loki – Zastanawia mnie, czy twój ojciec rozmyślnie sprowadził tutaj Akirę.

- Jego ostatnie działania wskazują, że wszystko zaplanował – oceniała w zamyśleniu – On nas szkoli. Chce byśmy byli gotowi na starcie z Drakunem.

- Tylko, że najpierw odkrywa nasze słabości –wątpiła w słowa przyjaciółki – w dodatku nas nimi katuje.

- Jakoś przez to przebrniemy – starała się zapewnić w większej mierze siebie niż Amy – Co nas nie zabije… co nie?

- Boisz się rytuału? – Zaczęła temat, od którego zazwyczaj stroniły. – Shiki zmierzył się z Chaosem, Akira walczy z wewnętrznym mrokiem, Butterfly zadręcza się przeszłością, a Skot zamartwia się o Adama.

- A co z tobą? – Unikała odpowiedzi. Oczywiście, że bała się rytuału, a raczej konsekwencji jakie ze sobą niósł. – Też się z czymś mierzysz?

- Rozmyślam o korzeniach – odparła cicho – co cię przeraża?

- To, że zyskam siłę, nad którą nie będę w stanie zapanować – zakryła oczy przedramieniem – na kija mi moc, która może całkowicie mnie przerosnąć?

- Jesteś silna – pocieszała ją z lekkim wahaniem. Nie mogła mieć pewności czy Lavi tkwi w błędzie. Rolą przyjaciółki jest podtrzymywanie na duchu, dlatego musiała ją wspierać. – Musisz myśleć pozytywnie a wszystko potoczy się dobrym torem.

- Zobaczymy – westchnęła nieprzekonana takim argumentem. Pozytywne myślenie nie należało do jej mocnych stron.

* * *

Czekał przy jadalni by zaczepić Shikiego. Chciał poprosić go o pomoc w medytacjach. Onyx wspominał, że są bardzo ważne, a ostatnio nawiedzające go bóle głowy pomogły mu podjąć szybką decyzję.

- Shiki – grzecznie skłonił się, widząc nadchodzącego blondyna – czy poświeciłbyś mi chwilę czasu?

- Nie teraz – zbył go szybkim wyminięciem – Później.

- Ok. – Zdębiały zdołał tylko tyle z siebie wyrzucić. Jednak się nie poddawał. Skoro powiedział „później”, to nie „nigdy”.

W południe ponowił próbę, ale skończyło się podobnie. W duchu wmawiał sobie, że do trzech razy sztuka. Potrzebował pomocy. Tym bardziej, że bólowi zaczął towarzyszyć krwotok z nosa. Niestety kolejne starania miały podobne zakończenie.

- Będzie dobrze – uspokajał się w myślach – on na pewno mnie nie ignoruje specjalnie.

Wieczorem postanowił podjąć ostateczną próbę. Z ledwością utrzymywał w ryzach nerwy, po dość ciężkim dniu. Ciało powoli odmawiało mu posłuszeństwa, co było strasznie uciążliwe. Ruszył do pokoju smoka i zapukał do drzwi.

- Czego? – Shiki otworzył niezadowolony drzwi. W oddali chłopiec zobaczył siedzącą na krześle Yuki. – To znowu ty?

- Proszę cię o pomoc – zaczął, siląc się na spokój. Był zdesperowany. Pierwszy raz nie mógł w pełni kontrolować własnego „ja”. – To ważne.

- Jestem teraz zajęty – blondyn zniecierpliwiony zerka w tył – przyjdź kiedyś indziej.

- To jest naprawdę ważne – błagał pomimo własnym zasadom – Nie przychodziłbym z czymś błahym.

- Jutro – zbywał go w ogóle nie słuchając – jutro cię wysłucham.

- Wiesz, obejdzie się – miał po dziurki w nosie ciągłej odmowy – Jeśli nie chcesz mi pomóc, po prostu to powiedz. Jak zwykle muszę sobie radzić sam.

W irytacji cisnął mrokiem w ścianę obok drzwi pokoju Shikiego. To zaskoczyło smoka i zwróciło uwagę Yuki, która zbliżyła się do wejścia.

- Akira – zaczęła zaniepokojona stanem nastolatka. Nie rozumiała dlaczego tak strasznie się zmienił. – Co z tobą?

- Wszyscy mnie nienawidzą – wycedził ze łzami w oczach. Ku zdumieniu dziewczyny łzy miały barwę czerni. – Zawsze jestem sam. Nawet nikt tego nie zauważa, że ja… Nie, tylko Onyx to dostrzega.

- Onyx? – Yuki rozszerzyła w szoku źrenice – On żyje?

- Nienawidzę was! – Krzyknął uciekając. Mrok zaczynał brać nad nim górę, a próby stłumienia ciemnej energii wyczerpywały jego ciało i umysł. Był na krawędzi, a fakt, że został sam pogłębiały strach. – Boję się.

- Czemu się wydzierasz szczeniaku? – Tuż przed nim zjawiła się Akasza. – Uspokój się.

- Zostaw mnie! – Ryknął w rozgoryczeniu. – Nie chcesz bym tu był, więc ułatwię ci sprawę jędzo!

Zmienił się w cienistego wilka i wyskoczył przez okno. Na podłodze, gdzie jeszcze do niedawna stał, pozostała niewielka plama krwi.

- To się porobiło – sapnęła zaniepokojona. Nie sądziła, że stan dzieciaka jest aż tak krytyczny. – Teraz szukaj wiatru w polu.

- Gdzie Akira? – Spytała Yuki, podbiegając do kobiety. Tuż za nią człapał Shiki. – To jego krew?

- Tak – odpowiedziała w zadumie – jeśli tak dalej będzie, to umrze w przeciągu trzech dni.

- Jak to umrze? – Zza zakrętu wyłonił się Skot. – Nie prosił Shikiego o pomoc?

- O co ci chodzi Szczurku? – Tym razem Shiki włączył się do rozmowy. – Niby w czym?

- Zignorowałeś go?! – Skot zbladł ze złości. – A on ci pomógł. To przez twój Chaos! Czy ty rozumiesz jaką cenę płaci za wydobycie cię z mroku? Ciemność zżera go od środka. To twoja wina!

- Nie prosiłem go o pomoc! – Obruszył się unosząc honorem. – Sam się wtrącił.

- Hipokryta! – Wampir odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę swojego pokoju. – Zawiodłem się Pierwszy synu smoka.

- Dzieciak ma trochę racji – Akasza pokręciła głową z dezaprobatą. – No nic, wezmę córkę Kronosa i znajdę szczeniaka.

- Czemu akurat Lavi? – Shiki nie rozumiał decyzji kobiety. – Równie dobrze mogę pójść i ja.

- Ty? – Wyśmiała go niemal od razu. – Nie rozśmieszaj mnie chłopcze. Wiesz ile ze sobą walczył by do ciebie przyjść i prosić o pomoc? A ty go tak po prostu zbywałeś. Odtrąciłeś klucz do ujarzmienia Chaosu na rzecz kilku błahych spraw. Przemyśl to.

* * *

Biegł na oślep. Ruch pomagał wyzbywać się ciemnej energii. Nawet nie wiedział jak znalazł się na wysepce, przy grobie ojca. Zatrzymał się i zawył żałośnie dając upust wszechogarniającej frustracji. Bolało go całe ciało, ale przynajmniej odzyskał nad nim kontrolę. Zwinął się w kłębek przy pomniku i cichutko skomlał. Czuł się niepotrzebny i odrzucony.

- Wszyscy mnie nienawidzą – chlipał zmieniając się w ludzką postać – nawet dla ojca byłem jedynie rzeczą.

- Ja cię bardzo lubię – usłyszał łagodny głosik w głowie, który należał do Lavi – jesteś moim drogim przyjacielem. Pamiętasz, że razem z Amy i Skotem tworzymy kwartecik? Oni też cię lubią.

- Boję się – załkał w odpowiedzi – nie przeraża mnie mrok, ale siła z jaką pozbawia mnie kontroli. Onyx kazał mi iść do Shikiego, ale ten mnie odtrącił. Mam medytować, ale nie wiem jak. Znam podstawy, ale nie potrafię tego zrobić w praktyce.

- Spokojnie Aki – Lavi przemawiała do niego zmartwionym głosem. Po chwili zorientował się, że jej głos już nie dobiega z głowy, ale z zewnątrz. Spojrzał w górę i zobaczył jej zapłakaną twarz. Ona szczerze się o niego niepokoiła. Rzuciła się na jego szyję i mocno przytuliła. – Jestem przy tobie, dlatego się nie poddawaj. Jej bliskość sprawiła, że mrok całkowicie zniknął. To samo stało się z bólem. Ona go uleczyła
.
- Będę uczyć się razem z tobą – zapewniała szeptem – skoro Shiki nie chce pomóc, to pójdziemy do Butterfly'a. On też potrafi medytować.

- Dziękuję – wtulił się w jej ciepło – ratujesz mnie.

- Od tego są przyjaciele – wtrąciła Akasza przerywając tę sielankę – wracamy.

- Chyba się o mnie nie martwiłaś? – Zakpił pomimo płaczu. – Prawda jędzo?

- Gdybym cię nie znalazła, to Kronos zmyłyby mi głowę – zrobiła dzióbek i przybrała postawę majestatycznej wyniosłości – Oczywiście posprzątasz bałagan, który po sobie zostawiłeś.

- Seryjnie się martwiła – zachichotała Lavi – przyszła po mnie i prosiła bym cię namierzyła.

- To nieprawdopodobne – był w szoku – Niby czemu miałaby to robić?

- Jesteś idealnym materiałem do sprzeczek – wzruszyła ramionami łapiąc dzieciaki za ręce – nie rezygnuję tak łatwo z rozrywki.

* * *

Medytowała w pierścieniu ognia. Płomienie zapewniały jej bezpieczeństwo i poprawiały samopoczucie. W pewnym momencie otworzyła oczy. Ktoś zakłócił jej spokój.

- Długo będziesz tak stać? – Spytała w irytacji. – Coś ostatnio mam wielu nieproszonych gości.

- Masz na myśli szczury? – Odpowiedział jej Kastor wyłaniając się z cienia. – Czy pełznące po ziemi gady?

- Te stworzenia są tu akurat mile widziane – odparła wstając z ziemi i dezintegrując płomienie w pierścieniu – Czego chcesz?

- Arsuro, powinnaś wreszcie dorosnąć – prawił jej tym snobistycznym tonem – Znasz już sytuację?

- Rzekomą wojnę? – Rzuciła od niechcenia. – Wiem o tym.

- Przychodzę do ciebie z pewną propozycją – oznajmił poważnie – przyłącz się do mnie i naszego ojca.

- Nie mam zamiaru do nikogo dołączać – była równie poważna co on – będę chronić jedynie Flaya.

- Nadal żywisz uczucia względem tego chłystka? – Nie wierzył w siłę uczuć. – On nie jest tego wart.

- Mylisz się – zgromiła go wściekły spojrzeniem – jest wart o wiele więcej niż ty.

- Widzę, że nie dojdziemy do porozumienia – Pokręcił niezadowolony głową. Próba zwerbowania Arsury okazała się porażką. – Przy następnym spotkaniu nie będzie już tak przyjaźnie.

- Nigdy tak nie było Kastorze – przypomniała mu w śmiechu – nie udawaj kogoś kim nie jesteś i radzę ci wreszcie przejrzeć na oczy.

- Stoję po korzystnej stronie – zapewnił oschle – a twoja neutralność może wyjść ci bokiem.

- Lepiej pędź posłusznie do ojca jak ułożony pies – poradziła w złości – bo inaczej o coś cię zaraz skrócę.

- Pożałujesz odrzucenia tej propozycji – ostrzegł ją chłodnym tonem – drugiej szansy nie będzie.

- Żegnaj – zbyła go wracając do przerwanej medytacji – oby nasze drogi ponownie się nie skrzyżowały.

* * *

Siedział ze skrzyżowanymi nogami na podłodze i starał się słuchać poleceń Erisa.

- Połóż na kolanach ręce – nakazał chłopcu łagodnym tonem – złącz kciuk z drugim palcem od wewnętrznej strony. Oczyść umysł i postaraj się rozluźnić. Wyrównaj oddech.

- Staram się – jęknął nie nadążając za wskazówkami – nie potrafię oczyścić umysłu.

- Spróbuj pomyśleć o czymś, co cię uspokaja – poradził mu Eris – ja na przykład myślę o chmurach, które leniwie płynął po niebie.

- Rozumiem – przytaknął wyobrażając siebie na polanie, którą zwykle odwiedzał z dziadkiem. Po dłuższej chwili zaczął odczuwać lekkość i spokój. – Chyba łapię.

- To dodaj do tego oddech – zaproponował mu cicho – wyrównaj go i wydłużaj.

Wykonywał każdą sugestię i krok po kroku zaczynał odnosić sukcesy.

- Pamiętaj, że dobrze opanowana medytacja pozwoli ci wzmocnić umysł i ducha – uczył go przechadzając się po pokoju – pozwoli ci też zapanować nad negatywnymi emocjami i mrokiem.

Lekcje trwały po kilka godzin. Akira wiązał z nimi wielkie nadzieje. Tym bardziej, że zauważył pierwsze efekty. Ustały bóle głowy i zaczynał odzyskiwać kontrolę nad ciałem i umysłem. Kiedy Eris poradził mu by próbował medytować samodzielnie podczas ćwiczenia kung-fu, postanowił to zrobić. Dziadek zawsze tak praktykował sztuki walki i kontemplację. Nie miał zamiaru się poddawać. W dodatku miał przy sobie Lavi, która wspierała go obecnością.

* * *

Otworzył oczy i ciężko westchnął. Ciało oczywiście odpoczęło, ale umysł to co innego. Sen pomógł rozjaśnić kilka nurtujących go spraw, jednak było ich zbyt wiele. Usiadł tkwiąc w zamyśleniu i patrząc w niebieski płomień zawieszony nad jego prawą dłonią. Coś go niepokoiło i to nawet bardzo. Martwił się rytuałem córki i bezpieczeństwem będących pod jego opieką dzieciaków. Nie chciał ich wciągać w porachunki z Drakunem, ale niestety nie miał innego wyjścia. Ostatnia walka z bratem kosztowała go wiele zdrowia. Niemal stracił wówczas życie. Uczciwość przegrała z nieczystymi zagrywkami mistrza przekrętów.

- Co zaprząta twoją głowę? – Spytała Akasza zjawiając się w pokoju. – Martwisz się o te dzieciaki?

- Też – odpowiedział zwracając na nią wzrok – Pewnie mają mnie za potwora, bo na siłę rozbudzam ich moce.

- Zamiast snuć domysły, po prostu zbierz je i zagraj w otwarte karty – zaproponowała wtulając się w jego bok – Jest kilka zgrzytów pomiędzy Shikim a Akirą. Dziewczynki się dogadują, a Eris i Adam z Onyxem wolą być neutralni.

- Onyx trzyma Adama na dystans – odgadł bezbłędnie – chroni wampira przed innymi smokami.

- Jednocześnie pomaga Adamowi odizolować się od Lavi – podjęła dokończenie jego toku myślenia – Adam jest na głodzie, który może zaspokoić jedynie jej krew.

- To stanowi problem – potarł zmartwiony kąciki oczu – jak zrobić by wilk był syty i owca cała?

- Czemu wszystko utrudniasz? – Nie rozumiała problemu męża. – Porozmawiaj o tym z Lavi. To mądra dziewczynka. Z pewnością wspólnie znajdziecie odpowiedź.

- Nie chcę jej stracić – zasępił się nie do końca otrząśnięty ze snu – straciłem dużo czasu, dochodząc do siebie po pierwszej i ostatniej potyczce z Drakunem. On nie posiada kręgosłupa moralnego. Po trupach pnie się ku chwale.

- Odpocznij jeszcze – poradziła mu spokojnie – dzieciaki śpią.

- Rozumiem – postanowił skłonić się ku tej propozycji – Kilka godzin więcej nie robi różnicy.

* * *

Popijał wino z domieszką krwi demona. To było niezbędne by móc opętywać te kreatury. Musiał działać szybko, inaczej Kronos wyprzedzi go o kolejny ruch.

- Wybacz ojcze – w sali tronowej zjawił się Kastor – Przynoszę złe wieści.

- Czyli nie poszła na współpracę – odgadł z kwaśną miną – ma do mnie żal za Piątego.

- Twój plan uprowadzenia tego nieudacznika również się nie powiódł – wytknął mu z arogancją w oczach – Arsura uparła się chronić Butterfly’a.

- Miłość – wyrzucił z pogardą – To właśnie ona osłabiła Kronosa.

- Masz moje wsparcie – pokłonił się na pożegnanie – Mira pójdzie za mną. Miłość jest czasem użyteczną bronią.

- Rozumiem – uśmiechnął się rozbawiony. Kastor był takim samym oślizgłym gadem jak on. – Czekaj na rozkazy.

* * *

W jadalni zebrali się wszyscy mieszkańcy i bez jednego goście. Podczas posiłku panowało niezręczne milczenie. Obecność Akaszy i Kronosa jakoś nie zachęcałą młodzieży do rozmowy.

- Lavi – Kronos przerwał ciszę – chciałbym z tobą porozmawiać w cztery oczy. Zaczekaj na mnie po śniadaniu.

- Dobrze – przytaknęła przeczuwając, że to coś ważnego – Zaczekam…


czwartek, 24 września 2015

Research

Po długiej przerwie wrzucam obiecany rozdział Researchu. Mam poślizg - jak z resztą zawsze ostatnimi czasy - ale tak jakoś wyszło. Mam nadzieję, że przypadnie komukolwiek do gustu ^^


A to tak dla jaj wrzucę swój bazgrolik zrobiony na paincie :P Wiem, wiem kiepsko rysuję, ale co tam ^^
Pozdrawiam :)

Wszyscy milczeli. Nikt nie śmiał zakłócić ciszy, choć w umysłach krążyły ciekawskie myśli i pytania. Siedzieli w jednym samochodzie, ale zdawało się jakby tkwili w odległych miejscach. Tobiasz naburmuszony wpatrywał się w zakrwawione dłonie. Oskar przyglądał się siostrze, która wtulona w nieznajomego chłopaka najzwyczajniej spała. To tworzyło dość niezręczną atmosferę.

- Napisz do niej – poradził bratu, widząc jego zmartwiony wzrok. Od razu było widać, że boi się o Gabi. – Ona pewnie jest w podobnym nastroju.

- Powinna pójść do szpitala – szepnął zakrywając twarz – Wszystko przeze mnie.

- Nie obwiniaj się – odezwała się Agata otwierając oczy – ujawniłeś się, by ją uzdrowić. Zrobiłeś wszystko co było potrzebne. Teraz jej ruch.

- Co tam się wydarzyło? – Spytał Oskar. – Widziałem tylko uciekającą Gabi.

- Tobi odwiedził grób przyjaciela – odpowiedziała ziewając – niestety napatoczył się jego pijany kumpel i niemal nie zabił Gabrieli. Prawie złamałeś obietnicę złożoną na grobie Rafiego Ti.

- Wiem – sapnął targany wyrzutami sumienia – nie musisz mi przypominać.

- To niezbędne byś pamiętał – wtrącił obojętnie Tsuna – Ból trwale ryje ślady w podświadomości, przez co łatwiej nam nie zapomnieć.

- Dobrze powiedziane Tsuna – pochwaliła go w śmiechu – zawsze walisz takie sentencje.

- A ty zawsze je wyśmiewasz – zarzucił jej w zrezygnowaniu – w ogóle ich nie doceniasz.

- Ależ doceniam – udała powagę – z pewnością przydadzą się w ataku frontalnym. Pomyśl, stoisz twarzą w twarz z wrogiem i walisz mu na dzień dobry taką mądrością. Efekt zaskoczenia murowany.

- Zabawne – sarknął odwracając się do okna – wolę jednak jak milczysz. Obraź się na mnie i zamilcz.

- Nie mam ku temu powodu – pokazała mu język – lubię gdy marszczysz czoło w irytacji.

- Zaczyna się – jęknął wywracając oczami – weź na celownik któregoś z braci. Z pewnością ucieszą się grając z tobą w „łap za słówka” lub „muśnij słodyczą aż cię zemdli”.

- Wredny jesteś – zrobiła dzióbek w dąsie – a chciałam dodać ci otuchy.

- Nie ma ku temu powodu – mruknął zerkając na kierowcę, który go przerażał – wystarczy, że dasz mi spokój.

- Kłamiesz – obrzuciła go krytycznym spojrzeniem – drgnął ci kącik ust. Mnie nie oszukasz.

- Przestań odreagowywać na mnie stres – polecił w zmęczeniu – skup się na kimś innym.

- To jak długo się znacie? – Spytał Tobisz z wrogością zezując na nieznajomego Azjatę. – Łączą was bliższe stosunki?

- No to żeś palnął – Agata zwróciła uwagę na brata. – Bliższe stosunki? A co jak odpowiemy, że tak?

- Nico – Tsuna nie wytrzymał. – Zluzuj młoda i nie wyładowuj frustracji na braciszku. Przegrałaś z własnej winy. Nie było się pchać na ten cmentarz. Sam dałbym sobie radę z Generałem.

- To co was łączy? – Powtórzył pytanie Oskar.

- Powiedzmy, że przyjaźń – odpowiedział krzyżując wzrok ze starszym bratem Agaty – Ona uratowała życie mnie, a ja jej. To tyle.

- Co robiłaś po porwaniu? – Tobiasz zwrócił się bezpośrednio do siostry.

- Wiele rzeczy – wzruszyła ramionami pochmurniejąc – jestem zmęczona.

- Nie lubi o tym rozmawiać – wyjaśnił Tsuna – jeszcze nie zdołała zamknąć tego mrocznego rozdziału.

- A co go niby zamknie? – Wtrącił się do rozmowy Research. – Co cię całkowicie usatysfakcjonuje?

- Śmierć – posłała ojcu mroczne spojrzenie – tylko to mnie zadowoli.

- Rozumiem – zatrzymał wóz i odwrócił się do dzieci – nie wspominaj o tym nigdy więcej. Nie pozwolę byś igrała z własnym życiem.

- Nie znasz mnie – nie bała się patrzeć mu w oczy – pod moją skórą czai się potwór.

- Jak w każdym z nas – córka niebezpiecznie wkraczała na grząski temat – każdy z nas mierzy się z własnymi demonami. To nierówna walka, ale grunt by się nie poddawać.

- Coś o tym wiesz – zakpił Tobiasz – Ojciec widmo, który bez skrupułów odcina się do rodziny.

- To, że się nie spotkaliśmy wcześniej nie znaczy, że nic o was nie wiem – odrzekł patrząc wprost na młodszego syna – cały czas miałem was na oku. Chciałem się z wami skontaktować, jednak Alison była temu przeciwna.

- Nie dziwię się decyzji mamy – rzuciła Agata – po tym co zrobiłeś?

- Wiem, nie należę do wzorowych ojców, ale nie jesteście mi obojętni – tłumaczył w skupieniu – Byliście bezpieczniejsi, gdy nie było mnie w pobliżu. Rząd wciąż ma chrapkę na esperów, a byli agenci Chimery pamiętali o owocach eksperymentów upadłej organizacji. Alison bez trudu odnalazła się w świecie wielkomiejskim, ja nie potrafiłem się dostosować. Człowiek, którego wychowała wojna nie umie żyć w spokoju. Wciąż szuka jakiegoś konfliktu do rozwiązania.

- Czemu właśnie teraz? – Oskar spojrzał na ojca w wyczekujący sposób. – Czemu wróciłeś dopiero teraz?

- Czekałem aż wszyscy się przebudzicie – oznajmił łagodnie – chciałem zobaczyć jak poradzicie sobie jako esperzy. Miałem nadzieję, że będziecie mogli żyć normalnie. Niestety się myliłem. Przez moje zwlekanie, porwano Agatę i zraniono Tobiasza. W dodatku Bishop uwziął się na nas wszystkich.

- To fakt – ziewnęła znudzona – Generał pragnie władzy, a epserzy są skutecznym środkiem do jej zdobycia. Żołnierze o nadprzyrodzonej mocy są na wagę złota, tym bardziej, gdy szykuje się jakiś konflikt.

- Prawda – zgodził się z córką – ludzie pokroju Bishopa nie cofną się przed niczym by tylko wspiąć się na szczyt. Do władzy dążą po trupach brutalnie zacierając przy tym ślady własnych wykroczeń.

- Najlepiej pobrudzić ręce kogoś innego – westchnął Tsuna wspominając los własnej rodziny – wówczas trudniej zarzucić winę. Kiedy doda się bezlitosne czystki i skrytobójstwa, otrzymuje się cel, do którego prowadzi droga obmyta krwią niewinnych.

- Coś o tym wiesz – zauważył Research – jesteś ofiarą takiej rzezi?

- Powiedzmy – odważył się spojrzeć mu w oczy – łapanki dzieci i eksterminacja dorosłych. Normalka w Kolumbii.

- Rozumiem – podejrzewał co musiał przeżyć ten chłopak – ile miałeś lat?

- Siedem, a siostra sześć – odpowiedział spuszczając wzrok by ukryć wyryty w oczach ból straty – Ona nie wytrzymała szkolenia, ja niestety tak.

- Guerrilla? – Rozumiał skrytość Tsunayoshego. Znał trudy dziecka wśród najemników. – Nie wstydź się tego bólu. On jest twoją siłą.

- Wiem – przyznał zwracając wzrok na okno – tylko to mi pozostało.

- Zdezerterowaliśmy – oznajmiła Agata próbując odwrócić uwagę ojca od przyjaciela – Mieliśmy dość bycia szczeniakami i próbowaliśmy to zmienić.

- Porozmawiamy później w cztery oczy – zapowiedział widząc upór w oczach córki. Tak bardzo przypominała mu Alison z dawnych lat. – Oczywiście dotrzymam też naszej umowy.

- O jaką umowę chodzi? – Oskar patrzył to na ojca, to na siostrę. Ciężko było mu uwierzyć, że uległa tak diametralnej zmianie i nie chodziło mu o wygląd. – Ktoś raczy nas oświecić?

- O lanie tu chodzi – poinformował go Research – Wasza siostra postanowiła zabawić się w hazardzistkę i przegrała grę, którą sama rozpoczęła.

- Gdzie nas zabierasz? – Tobiasz łypał wilkiem na rodzica. Był rozdarty. Z jednej strony cieszył się, że wreszcie poznał ojca, jednak z drugiej wzbierała w nim wściekłość, że zjawił się dopiero teraz.

- W bezpieczne miejsce – oświadczył zdając sobie sprawę, że najwięcej pracy będzie miał z młodszym synem. – To znaczy gdzieś, gdzie nikt nie będzie was niepokoił.

- A co jeśli tego nie chcemy? – Ciągnął walkę słowną napędzany emocjami. – Jestem dorosły i mam własne sprawy. Może już cię nie potrzebuję? Nauczyłem się żyć bez ciebie.

- Tobi ma rację – Oskar zwrócił wzrok na ojca. – Nie chcę porzucać dotychczasowego życia z powodu strachu. Mam dziewczynę i chcę skończyć studia.

 - Wiem o tym – posłał starszemu synowi spojrzenie pełne wyrozumiałości. Kiedy patrzył w jego dojrzałe oczy, uświadamiał sobie jak wiele stracił. – Jednak nie mogę pozwolić byś tak bardzo ryzykował. Nie teraz, gdy Bishop zaczął polowanie.

- Za miesiąc mam obronę – westchnął poprawiając włosy – nie zamierzam jej zaprzepaścić.

- Wezmę to pod uwagę – rozumiał czym kieruje się Oskar. Alison nauczyła ich życia w społeczeństwie, dlatego będzie wspierał trudne do realizacji wybory. Nic nie mógł już przecież poradzić. Chłopcy dorośli i zaczęli podążać własnymi ścieżkami. Jego rola niejako się skończyła, ale powinność ojcowska bronienia młodych brała nad nim górę. Nie wypuści ich z gniazda, póki nie upewni się, że oczyścił im drogę. – Za godzinę będziemy na miejscu, dlatego możecie się przespać.

- Co za łaska – zadrwił Tobiasz – nie potrzebuję na to pozwolenia.

- Z pewnością czeka nas długa rozmowa – zapowiedział siląc się na spokój w głosie. Nie przywykł do tak niedojrzałego zachowania. Cierpliwości do dzieci nabywa się w praktyce, a on opuścił wiele lat rezygnując z przeznaczonego na to czasu. Teraz żałował. – Prawdziwy żołnierz podoła każdemu wyzwaniu.

- Co tam mamroczesz? – Sarknął dolewając oliwy do ognia.

- Zamilcz idioto, bo nie wiesz z czym igrasz – uciszył brata Oskar. Dostrzegł ten niebezpieczny błysk w oczach ojca i wolał nie ryzykować. – Idź lepiej spać.

- Słuchaj Oskara – poleciła Agata posyłając Tobiaszowi wymowne spojrzenie – albo sama cię uśpię.

- Ok. – Wycofał się czując niemałą presję. – Już się zamykam.

- Miłych snów – uśmiechnęła się słodko do braci i ponownie wtuliła się w Tsunę – Dobranocki.

- Stała się przerażająca – pomyśleli jednocześnie zerkając na usypiającą siostrę. Zaczęła im przypominać matkę, a w szczególności jej zachowanie.

- Kwintesencja Alison – odparł pod nosem Research napawając się błogą ciszą – aż strach pomyśleć co będzie jak podrośnie.

§

Zatrzymał się w środku lasu. Obejrzał się do tyłu napawając się widokiem spokojnych twarzy dzieci. Aż żal było psuć ten obrazek. Oskar oparty o szybę wozu cichutko pochrapywał. Tobiasz wtulony w bok brata lekko obślinił mu bluzę na ramieniu, a Agata wygodnie umoszczona na kolanach Tsunayoshiego ukryła rumianą buzię pod jego kurtką.

- Pobudka młodzieży! – Ryknął dosadnie powodując lekki zamęt na tylnym siedzeniu. – Dotarliśmy do celu podróży.

Tsuna złapał Agatę w ostatniej chwili, bo by spadła z jego kolan. Musiał przyznać, że chłopak miał dobry refleks. Za to Tobiasz nie miał takiego szczęścia jak siostra. Oskar zrywając się ze snu uderzył go łokciem w nos.

- Uważaj – jęknął łapiąc się za bolące miejsce – i tak mam pokiereszowaną gębę.

- Nie trzeba było robić sobie ze mnie poduszki – ziewnął, po czym dostrzegł mokrą plamę na rękawie – Fuj, obśliniłeś mi nową bluzę.

- Sorki – zażenowany odwrócił wzrok – nic na to nie poradzę.

- Pierzesz ją – zarządził w irytacji – mam dość spierania z ubrań twoich wydzielin.

- Boże, nadal będziesz mi to wypominał – stęknął w zawstydzeniu – pierwszy raz się upiłem i jakoś tak wyszło, że puściłem pawia na ciebie i Baśkę.

- Puściłeś pawia na dziewczynę Oskara – Agata zaciekawiona zaczęła się śmiać – doprawdy, to był dopiero porządny chrzest bojowy.

- Żaden chrzest, a pijackie wybryki naszego brata – zgromił siostrę karcącym spojrzeniem przez co umilkła – miesiąc psychologicznej gadki Baśki, jak to alkohol źle wpływa na niektórych ludzi miał demonstracyjny finał w jego wykonaniu.

- Przynajmniej było zabawnie – rzuciła po chwilowej nirwanie – tyle mnie ominęło.

- Tylko normalne życie – sarknął Tsuna wpatrzony w bliznę na dłoni – czyli coś czego nie doceniamy kiedy trzeba.

- Rozchmurz się ponuraku – dała mu kuksańca w bok – miałeś okazję trochę tego posmakować u babci w Ornecie.

- Przekręcała moje imię – wspomniał lekko się uśmiechając – i jeszcze te kogucie zapasy sąsiadek z zawistnym spojrzeniem.

- Normalka w polskim społeczeństwie – oznajmił Oskar puszczając mu oczko – ludzie zapominają, że kto pod kim dołki kopie źle kończy.

- Z reguły kończy w tym dołku – zachichotała Agata – lubiłam oglądać ten cyrk o każdej porze dnia, który okraszały soczyste dialogi.

- Większości słów nie rozumiałem, a babcia często się rumieniła – zastanawiał się przypominając sobie niektóre kłótnie sąsiadek – od kiedy pudruje się pasztet i pokazuje burakowi?

- Łacina podwórkowa jest dla ciebie zbyt egzotycznym zjawiskiem – poklepała przyjaciela po ramieniu ze współczuciem wymalowanym na twarzy – Tobiasz jest ekspertem w tej dziedzinie, więc śmiało możesz do niego uderzać.

- Ekspert, tak? – Tym razem Research srogo spojrzał na młodszego syna. – Szykuje się ciekawa rozmowa.

- Nic się nie szykuje – Warknął Tobiasz po czym zwrócił się do siostry – a ty mnie nie wrabiaj w lektorat z łaciny podwórkowej.

- Czyżbym musiał przetrzepać skórę całemu kwartetowi? – Zastanawiał się na głos lustrując młodzież na tylnym siedzeniu. – Tak dla zasady i przestrogi.

- Trzep własną skórę – obruszył się Oskar – tobie bardziej się należy niż mnie.

- Popieram – Tobi zgromił ojca pogardliwym spojrzeniem. – Za późno na metody wychowawcze z twojej strony. Było obudzić się wcześniej.

- Wyszczekany jesteś jak na kogoś w twoim położeniu – westchnął ze zmęczenia by następnie zrobić niezrozumiały dla dzieciaków gest – Porozmawiamy rano, gdy się nieco prześpię.

Wysiadł z samochodu, pozostawiając pasażerów na łasce podwładnych. Jeden granat z usypiaczem załatwił sprawę i teraz wystarczyło jedynie wyciągnąć z wozu nieprzytomną młodzież. Zaciągnął się leśnym powietrzem i zszedł do ukrytego w zaroślach bunkra. Musiał podładować akumulatory przed kolejną konfrontacją z dziećmi, a nie chciał stracić nad sobą kontroli. Po drodze zajrzał do celi, która służyła za pokój Alison. Spała, ale wiedział, że gdy się obudzi czeka ich poważna rozmowa. Uspokajał go fakt, że wszyscy są bezpieczni i na razie nic im nie zagraża. Z takimi myślami skierował się do własnej celi.

§

Dookoła słychać było strzały, a w powietrzu roznosił się zapach prochu i swąd spalonych ciał. Kroczyła środkiem ulicy, po której płynęła krew.

- Nie chcę tego – powtarzała próbując odwrócić oczy – Przestań!

Nie potrafiła nad tym zapanować. Jej ciało poruszało się automatycznie jak maszyna. Z każdym krokiem pozbawiała życia niewinne kobiety dzieci i mężczyzn. Tak się nie godziło. To działo się wbrew jej woli. Dlaczego nie może się temu przeciwstawić? Dlaczego jej ciało nie słucha? Próbuje się opierać, ale to sprawia potworny ból. Jakby milion igieł wbijało się w jej umysł.

- Nie chcę! Przestań! – Krzyczała walcząc pomimo bólu. Widzi małą dziewczynkę trzymającą w ramionach nieżyjącego brata. – Błagam, nie!

Łzy ciekną po policzkach, gdy zabija dziecko własnymi rękami. Ta moc nie jest przeznaczona do mordowania. Ma czynić dobro. Tymczasem ona plami ją krwią niewinnych.

- Nie! – Płacze zrywając się z koszmaru. Życie, które zgotował jej Bishop było koszmarem. Nawiedzał ją co noc od momentu pierwszej misji po zniewoleniu. Miała jedenaście lat i zabijała pomimo własnego oporu. Stała się prawdziwym potworem, którego należało zniszczyć. – Czemu?

§

Leżał na leśnej polanie i wpatrywał się w niebo. Pod nosem nucił żałobną pieść, której nauczył się w dzieciństwie. Pomimo młodego ciała czas go nie oszczędzał. Wyglądał jak nastolatek, jednakże był mężczyzną dobiegającym pięćdziesiątki. Naszła go nostalgia, gdy trafił w to miejsce. To właśnie tu wszystko się zaczęło. Tu porzuciła go matka, by chronić jego życie. Gdyby wiedziała jaka czekała go przyszłość, pewnie od razu by go zabiła.

- Ciekawe jak się miewasz pączusiu? – Spytał obserwując Syriusza. Wspomniał czas spędzony w szeregach Bishopa i splunął. Gdyby wiedział, co ten zamierza… Uderzył pięścią o ziemię. – Wybacz malutka.

§

Siedział w gabinecie i czytał list dołączony do niepozornie wyglądającego pudełka. Kiedy je otworzył, miał zamiar kogoś zabić.

- „Odsyłam to, co powinieneś pamiętać” – Zazgrzytał zębami zgniatając list. W pudełku leżał zakrwawiony nieśmiertelnik jego córki tuż obok słoika z gałkami ocznymi. – Ten zwyrodnialec! Jak śmiał?

Wstał z miejsca. Jeszcze odczuwał dyskomfort przy chodzeniu, po specyfiku, którym był nasączony nóż tego bachora.

- Czy to oczy kapitan Kiry? – Spytał Ohara widząc prezent od Swena Blacka. – Jak on mógł?

- Nie lamentuj żołnierzu – zganił go Bishop srogim mrukiem – Tkwimy w stanie wojny z Bloody Woolfem, a ofiary są niezbędne.

- Ale to pańska córka – zauważył zdumiony szeregowiec – w dodatku jedyna.

- Była słaba – odparł beznamiętnie – dlatego skończyła jak śmieć.

- Jakie są rozkazy generale? – Spytał niepewnie Ohara starając się brzmieć normalnie. – Co zamierzasz?

- Polowanie na trzy małe świnki – odwrócił się twarzą do podwładnego. Wzrok miał pozbawiony wszelkich emocji. Nie liczyły się ofiary, a jedynie główny cel. – Wcielę je do oddziału, czy tego chcą, czy nie.

§

Otworzył oczy i dopadł go atak kaszlu. Coś było nie tak, ale nie zamierzał się skarżyć na ten ból w piersi. W głowie miał obraz zbolałej twarzy Gabi i jej krew na rękach. To nic, że sprano go na kwaśne jabłko. Grunt, że ona była bezpieczna.

- Gabi – szepnął zaciskając palce na koszulce w miejscu, gdzie bolało – Ochronię cię.

Wstał i podszedł do okratowanych drzwi. Oczywiście były zamknięte. Na szczęście, kiedyś z kumplami nauczyli się włamywać do szafek w szatni, które często się zacinały. Wyjął z kieszeni spinacz do papieru i odgiął kawałek drutu. Następnie pogmerał chwilkę w zamku. Usłyszał ciche kliknięcie i drzwi stały otworem. Powoli skradał się dość wąskim korytarzem. Było ciemno, ale instynktownie wiedział jak iść. Wspiął się po schodach i pchnął metalowe drzwi. Zobaczył las. Wziął głęboki oddech i wybiegł z ciemnego bunkra. Miał jasny cel: znaleźć Gabi i powiedzieć jej ile dla niego znaczy. Już nie popełni tego samego błędu. Ta chwila na cmentarzu, gdy myślał, że umarła, otworzyła mu oczy. Czy to znaczy, że nareszcie dorósł?

Oparł się o pień jednego z drzew by złapać oddech. Ból w piersi stawał się nieprzyjemny, jednak nie chciał rezygnować. Już miał ruszyć dalej, gdy dopadł go kolejny atak kaszlu. Splunął krwią i zamarł. Co to oznaczało?

- Nieważne – wystękał ocierając krew z ust – muszę to zrobić.

- Co? – Usłyszał za sobą irytujące pytanie. – Odpowiedz!

- To moja sprawa – wydyszał z ledwością łapiąc oddech. Kolejny atak kaszlu i smak krwi wypełniający jego usta. – Zostaw mnie!

- Nie dojdziesz daleko w takim stanie – oszacował Research widząc osłabienie syna – przeforsujesz się i umrzesz. Tego chcesz?

- Co ty możesz wiedzieć – wyrzucił z siebie wściekłość i żal – Umrę? Też mi coś!

- Akurat o śmierci wiem sporo – oznajmił obserwując zachowanie chłopaka. Dostrzegł krew w kącikach ust, co go zaniepokoiło. – Nie po to was odnalazłem by teraz kogokolwiek stracić.

- Jakby ci zależało – sarknął odwracając się do ojca tyłem – Odpuść sobie jak dotychczas.

- Mowy nie ma – zazgrzytał zębami łapiąc go mocą – Tym razem nie odpuszczę bycia ojcem. Masz moje słowo.

- Puść – jęknął z bólu w piersi i w szoku po spotkaniu siły Researcha – Nie wierzę ci!

- Sprawię, że uwierzysz – zapewnił przytulając walczącego z nim syna, który po chwili się poddał – Już dobrze.

- Nieprawda – załkał z frustracji – Jestem słaby. Mogła zginąć.

- Ale żyje i jest bezpieczna – uspokajał go powtarzając słowa Alison, gdy Woolfy tkwił w podobnej sytuacji – Obserwuje ją mój człowiek i w razie zagrożenia będzie interweniować.

- To dobrze – westchnął krzywiąc się z bólu – Rafi by mi nie darował.

- Spokojnie – wziął go na ręce, widząc jak traci przytomność. Z początku pęknięte żebro musiało się złamać i przebić mu płuco. Jeśli nic nie zrobią, Tobiasz naprawdę umrze. – Alison ci pomoże. Tylko wytrzymaj.

§

Tsunayoshi od przebudzenia wszedł w tryb czuwania. Miał zamknięte oczy i miarowo oddychał. Dla niewprawionego oka wyglądał jakby spał. Słyszał niemal każdy szmer w swoim otoczeniu. Krzyki Agaty wyrwanej z koszmaru. Wymknięcie się jednego z jej braci i powstałe przez to małe zamieszanie. Z tego co zdołał wywnioskować było dość poważnie.

Nadal nie rozumiał dlaczego Research zabrał go ze sobą. Nie należał do rodziny i nie posiadał żadnych wartościowych informacji. Był tylko dodatkiem. W Kolumbii już dawno by się go pozbyto. A może miał w tym jakiś interes? Jego rozmyślania przerwał pełen bólu wrzask młodszego z braci Agaty. Cierpiał i chyba wiedział dlaczego. Bishop nieźle go pokiereszował i widać było, że żebra oberwały najbardziej. Współczuł mu, jednak tylko tyle był w stanie zrobić. Pomóc mu mogła jedynie matka i siostra.

§

Alison wyrwał ze snu nasycony niepokój. Kiedy otworzyła oczy, zobaczyła jak John niesie do jej celi nieprzytomnego Tobiasza. Chłopak był blady i miał ból wymalowany na twarzy. Od razu się zerwała na równe nogi i podbiegła do krat.

- Co mu jest? – Spytała głosem pełnym troski i strachu. Dawno nie widział lęku w jej oczach, który jedynie wzbudzały w niej krzywdy rodziny. – John?

- Myślę, że złamane żebro przebiło mu płuco – odpowiedział jednocześnie sprawdzając oddech syna – jest kiepsko.

- Nie mów mi rzeczy, które widzę! – Krzyknęła w złości przesiąkniętej strachem o życie dziecka. – Połóż go na moim materacu.

Wykonał polecenie i dał jej wolną rękę. Z ich dwójki tylko ona potrafiła pomóc chłopcu.

- Przytrzymaj go – nakazała pokazując, gdzie ma złapać – W tym przypadku uzdrowienie będzie bolesne. Muszę cofnąć obrażenia, co sprawi mu podwójny ból.

- Rozumiem – złapał Tobiasza za ramiona i przycisnął do podłoża, a Alison usiadła na udach syna w ten sposób unieruchamiając jego nogi. – Mów co mam robić.

- Na razie tylko go trzymaj – szepnęła z zamkniętymi oczami – Gotowy?

- Powiedzmy – uśmiechnął się lekko w odpowiedzi – Działaj.

Niebiesko-zielona poświata skupiła się na dłoniach Alison, która przyłożyła je do piersi syna. Po chwili gwałtownie otworzył oczy i zaczął się szarpać. Na szczęście dobrze go unieruchomili. Krzyczał okazując tym swoje cierpienie.

- Jeszcze trochę Tobi – przemawiała do niego łagodnym głosem – Jeszcze chwileczkę synku.

- Pomogę ci – Do celi wbiegła Agata. Uklękła przy bracie i dotknęła jego spoconego czoła. – Zabiorę od ciebie ten ból braciszku.

Oczy nastolatki zabłysły złotem, a po chwili Tobiasz przestał krzyczeć. Czarna łza popłynęła po lewym policzku dziewczyny, która nieznacznie wykrzywiła usta na znak bólu. Brała cierpienie brata na siebie, co zauważyli jej rodzice. Po niecałym kwadransie stan chłopaka wrócił do normy.

- Udało się – Agata opadła na pierś brata z braku sił. Branie bólu na siebie mocno nadwerężało jej siły. Po leczeniu Tsuny była nieprzytomna prawie tydzień. Teraz raczej do tego nie dojdzie, ale i tak ogarnęła nią senność. Spojrzała na ojca i posłała mu kpiący uśmieszek. – Kara musi zaczekać.

- Co się odwlecze, to nie uciecze – zmierzwił jej włosy – odpocznij.

- O czym znowu mi nie mówicie? – Patrzyła na śpiące dzieci i Johna. – Jaka kara i czemu Tobi miał złamane żebra?

- Teraz wiesz jak się czułem przez te wszystkie lata, gdy nie mówiłaś o tych urwisach – dogryzł jej w irytacji – Ostrzegłem cię przed Bishopem, ale to zlekceważyłaś.

- Niczego nie zlekceważyłam – do jej oczu napłynęły łzy, jak mógł ją posądzić o zaniedbanie – Nim zdążyłam zareagować było już za późno. Bishop miał oko na Agatę od samego początku. Nie podejrzewałam, że przyglądał się jej od momentu przybycia do Ornety.

- To konsekwencja twojego wyboru – zarzucił jej z nieukrywanym żalem – Już dawno chciałem je poznać i powiedzieć prawdę, ale upierałaś się tkwić w kłamstwie. I do czego doprowadził ten twój plan awaryjny? Facet, którego uważali za ojca sprzedał naszą córkę Bishopowi jak jakąś rzecz.

- Przestań grać na moim poczuciu winy – zakryła twarz dłońmi – dobrze wiem, że zawiodłam jako matka. Pozwoliłam by moje dzieci były w niebezpieczeństwie.

- Dobrze, że masz tego świadomość – mruknął biorąc córkę na ręce – zaniosę ją do jej tymczasowego pokoju.

- Wytykasz mi błędy, choć sam nie jesteś bez winy – rzuciła w złości – To ty zostawiłeś mnie samą!

- Racja – przyznał zatrzymując się przy kratach – popełniłem wiele błędów, jednak ty nie pozwalałaś mi ich naprawić.

§

Oskar obudził się z bólem głowy. Przez szum w uszach doszedł do niego krzyk brata. Chciał się podnieść jednak nie dał rady. Jego ciało tkwiło w lekkim paraliżu. Niestety granat z gazem usypiającym wybuchł tuż przy nim, przez co najwięcej się go nałykał.

- Cholera – stęknął z ledwością przekręcając się na lewy bok. Przeszyła go fala mdłości i z doświadczenia wiedział, że lepiej nie leżeć na plecach. Przymknął oczy i ciężko westchnął. – To gorsze od kaca giganta.

- Coś niewyraźnie wyglądasz – zauważył oszroniony siwizną mężczyzna, zaglądając przez kraty do chłopaka. Miał dziwny tatuaż na ramionach i bliznę w kształcie półksiężyca pod prawym okiem. – Obudziłeś się najpóźniej.

- Chrzanię to – jęknął powstrzymując wymioty.

- Mów mi Luck – odparł w śmiechu – powiem Alison, by cię uleczyła.

- Nie musisz – spróbował zaczerpnąć więcej powietrza – jakoś wytrzymam.

- Po prostu to z siebie wyrzuć – podsunął mu kopniakiem metalową miskę – od razu poczujesz się lepiej smyku.

- Zamknij się – sięgnął po miskę i się do niej przytulił – idź sobie.

Luck odszedł w śmiechu. Po drodze spotkał Johna, który wychodził z celi córki. Bunkier z celami był dość dobrym rozwiązaniem jeśli chodzi o tymczasowe schronienie, jednak nie zapewniał warunków na wychowanie dzieci.

- Zajrzyj do starszego – polecił dowódcy kiwając za siebie – haftuje jak panienka.

- Fuck! – Warknął we frustracji. – Oskar też?

- Wiesz John – objął ramieniem Researcha i poklepał jego bok – dzieci chorują, a wtedy trzeba  o nie zadbać.

- Ja się zajmę Oskarem – z celi obok wyłoniła się Alison. Luck wyczuł napięcie w jej oczach. – Zadbam o niego.

- Pomogę ci – zaoferował John przez zaciśnięte zęby. Było widać, że czuje się bezsilny w kwestii dzieci. Wiedział, że jest ojcem, ale w praktyce miał ogromne braki. – Nie odmawiaj.

- Dobrze – sapnęła zmęczona, po czym ruszyła dalej – tylko oszczędź mi komentarzy.

- Będę cicho – zrozumiał jej emocje – chcę jedynie pomóc.

- Ach ci zakochani – Luck posłał im rozbawione spojrzenie. – Jak nie urok, to kłótnia, a potem zgoda. I tak na okrągło.

- Zamilcz Luck – w oczach Alison można było dostrzec mord, dlatego się wycofał – Właśnie.

- Przypomniały mi się stare, dobre czasy – rzucił odchodząc – miło do tego wracać.

Weszła do celi Oskara, który wisiał nad metalową miską. Był blady i słaby. Ponownie zgromiła krytycznym wzrokiem Researcha. Jak mógł doprowadzić dzieci do takiego stanu. Chyba powinna mu przypomnieć, że rodzina to nie wojsko.

- Jak się czujesz kochanie? – Przyklęknęła przy synu i pogłaskała delikatnie policzek. – Oskarku.

- Mówiłem Luckowi, by dał se siana – wydyszał wynurzając twarz znad miski – to nic takiego.

- Właśnie widać – sarknął John – Ali, zrób coś.

- Teraz Ali zrób coś – mruknęła przesyłając synowi uzdrawiającą energię – zaraz ci przejdzie.

- Wyjaśnijmy coś sobie – odzwyczaił się od zwykłej rozmowy z kobietami – moja moc niszczy.

- Wiem – posłała mu przepraszające spojrzenie. Trochę przesadziła i to wiedziała. – Wybacz.

- Spokojnie – przytulił ją i pocałował w czubek głowy – wszystkim nam było ciężko.

- To trochę kłopotliwe wiecie? – Oskar zerkał na wtulonych w siebie rodziców. Czuł się lepiej i jakoś doszło do niego, że leży przy misce wypełnionym jego pawiem. – Sytuacja.

- No zobacz – zachichotała Alison widząc skrępowanie syna – Nasz Oskar się zawstydził.

- To co ty robisz z dziewczyną? – Zwrócił się do syna. – Jeśli to cię zawstydza?

- Nie o to mi chodziło – stęknął zrezygnowany – obściskujecie się nad moim pawiem.

- Jak byłeś jeszcze malutki, to gorsze rzeczy z siebie wyrzucałeś – stwierdził patrząc na chłopaka – wtedy niemal non stop się ściskałem z twoją mamą.

- Ty i te twoje wtrącenia – odepchnęła lekko Researcha – zero wyczucia.

- Zdębiał – widok osłupiałej twarzy syna pozwolił mu zrozumieć, że strzelił gafę – Może troszeczkę przesadziłem.

- Odrobinę – wymamrotał wracając do rzeczywistości – ale nie wspominaj o podobnych rzeczach przy innych.

- Postaram się – obiecał udając skruchę. Widocznie wspomnienia wstydliwych sytuacji syna wprawiało go w zakłopotanie. Trzeba będzie to zapamiętać. – Uszy do góry Oskar.

- Dobre sobie – zakpił powoli siadając – przy pierwszej lepszej okazji będziesz próbował przyprzeć mnie do muru.

- Rozgryzł cię – zaśmiała się Alison – jak widać niedaleko pada jabłko od jabłoni.

- To samo mógłbym powiedzieć o tobie i naszej córci – zripostował John udając focha – czysta ty plus kilka bonusów od mojej osoby.

- Agata jest waszą mieszanką – odparł spokojnie Oskar – W połowie Research, w połowie Aliud.

- Zmieniła się – zauważyła analizując własne wnioski i stwierdzenie syna – jest silniejsza.

- Nieprawda – nie zgodził się z nią chłopak – to jedynie pozór.

- Skąd to wiesz? – Podziwiał syna za tę spostrzegawczość.

- W odróżnieniu od was zawsze byłem przy niej i od razu uderzyła mnie jej skorupa i zdystansowanie – wyjaśniał w skupieniu – od dziecka kryła prawdziwe emocje pod płaszczykiem perfekcyjnego kłamstwa. Zapomniała jednak o tym, że bywają chwile słabości, które niosą zwątpienie. Byłem świadkiem kilku takich momentów. Gdy próbowała się zabić. Gdy wracała od ojczyma. Gdy była pozbawiona siły i czuła się jak zwierzyna łowna. Gdy mama zostawiała nas na kilka dni by spotkać ciebie tato. To wszystko w nią uderzało, a największym ciosem było porwanie i życie na smyczy Bishopa. Jest najmłodsza, a próbowała chronić mnie i Tobiego.

- Rozumiem – poczuł się winny, że przez własne błędne decyzje skazał córkę na brzemię, które powinien nieść razem z Alison – Zawaliłem na całej linii.

- Nie zaprzeczę – zgodził się z nim wzdychając – oboje zawiedliście.

- Trochę przesadzasz z tą szczerością – jęknęła Alison dotknięta tym wyrzutem. Choć z drugiej strony tylko Oskar znał jej wszystkie potknięcie w wychowaniu, a najwięcej ich było przy Agacie. – Za późno na krytykę.

- Ja nie krytykuję – wzruszył ramionami – jedynie stwierdzam fakty. Tata nas porzucił, a ty wolałaś zająć się innymi sprawami niż rodzina. Prawdę wyznałaś nam po pijaku i to w ostateczności.

- Czyli tak to było – zerknął na zawstydzoną Ali – najzwyczajniej stchórzyłaś?

- Ani się waż mnie oceniać – ostrzegła go gromiąc mrocznym spojrzeniem – tym bardziej, że nie byłeś lepszy.

- Wiecie, za późno na wytykanie sobie winy – wtrącił zażenowany zachowanie rodziców. A niby to oni byli starsi i dojrzalsi. – Oboje ponosicie ją w różnej mierze, ale z podobnym wynikiem.

- Żeby własne dziecko mnie pouczało – sapnął zrezygnowany – to utwierdza mnie w przekonaniu, że muszę nadrobić co nieco.

- Wystarczy szczera rozmowa – dał mu wskazówkę – z naszej trójki najbardziej uparty jest Tobiasz. Agata podąża własną ścieżką i kieruje się po części instynktem, a po części inteligencją. Ja jestem szarakiem o wybuchowym charakterze.

- Aha – zastanawiał się przez chwilę. Miał trzy różne osobowości, które były mieszanką charakteru jego i Alison. Największe doświadczenie i ból nosiła na barkach najmłodsza z nich, a najstarszy okazał się świetnym obserwatorem. Średni był upartym buntownikiem aczkolwiek krucho-wrażliwym. Musiał obmyślić niezłą strategię dla każdego z nich. – Wezmę pod uwagę twoją radę.

- Powodzenia – uśmiechnął się powątpiewając w plany ojca. On i Agata nie sprawią mu problemów, jednak Tobiasz to co innego. Większego osła ziemia nie zrodziła na tym świecie, dlatego z przyjemnością poogląda potyczkę braciszka z ojcem.

§

Usiadł z ciężkim westchnięciem. Miał już dosyć udawania snu i podsłuchiwania wydarzeń w bunkrze. Pomieszczenie, w którym się znajdował zaczynało go przytłaczać. Nie przywykł do ciasnych przestrzeni i po dłuższym czasie potrzebował wyjść na tę szerszą. Niestety tu był więźniem.

- Mam dość – wstał i bezdźwięcznie podszedł do drzwi celi. Chwila gmerania przy zamku i stały przed nim otworem. Życie w Kolumbii nauczyło go ukrywać własną obecność i doszlifowało jego niedociągnięcia w przemykaniu pod nosem sicario i guerillas. Inaczej już dawno wąchałby kwiatki od spodu. Cichutko przeszedł korytarz, zmierzając do wyjścia. Dzięki ucieczce Tobiasza wiedział, gdzie powinien się kierować. Kiedy poczuł świeże, leśne powietrze mimowolnie przyspieszył. Bunkier zdawał się go wciągać, a tego chciał uniknąć. Ludzie z klaustrofobią mają ten problem, że niewielkie pomieszczenia stają się źródłem ich strachu. Wyobraźnia wówczas pracuje na pełnych obrotach i wciska do mózgu nieprawdopodobne scenariusze, a to z kolei prowadzi do ataku paniki. W dzieciństwie wiele ich przeżył, gdy za karę zamykano go w bagażniku jakiegoś grata lub wrzucano do wyschniętej studni. Do tej pory zastanawia się czasem jak zdołał przez to przejść.

Wybiegł na otwartą przestrzeń z uczuciem ulgi. Wiatr na twarzy i odgłosy lasu uspokoiły jego nerwy. Stał się ostoją spokoju. Usiadł pod jednym z drzew i odetchnął wpatrując się w szeleszczące liście nad głową. To było jak kołysanka. Z każdą minutą jego oczy zaczynały się kleić aż w końcu po prostu się nie otworzyły. Zasnął.

§

Jastrząb robił zwiad w okolicy bunkra. To zadanie zlecił mu sam dowódca. Wracał właśnie zdać raport Researchowi, gdy natknął się na niespotykany obrazek. Pod jednym z drzew spał zwinięty w kłębek chłopak, Azjata. Po spokojnej twarzy widać było, że całkowicie się odprężył. Widocznie miał ciężkie nocki i dni. Zdziwiło go tylko, że nikt nie zauważył tej małej ucieczki.

- Powiadomię o tym Lucka – mruknął pod nosem kierując się do bunkra. Jakoś szkoda mu było psuć dzieciakowi sen. – Niech on coś wymyśli.

Wszedł do kryjówki i przystanął. Musiał odczekać chwilę by oczy przywykły do panującego tam półmroku. Kiedy odzyskał widoczność, ruszył do celi pełniącej rolę sztabu.

- Co tam Joe? – Spytał Luck wyłaniając się zza zakrętu. – Jak minął spacerek?

- Spokojnie – odpowiedział wywracając oczami – spotkałem na powierzchni ciekawe zjawisko.

- Tak? Jakie? – Dociekał starszy mężczyzna. – No powiedz.

- Jeden z naszych gości smacznie śpi pod jednym z drzew – odparł obojętnie – widocznie nasz bunkier nie przypadł mu do gustu.

- Wymknął się?! – Zdumiony Luck aż się zapowietrzył. – Który?

- Azjata – rzucił od niechcenia – ma umiejętności skoro wymknął się całemu oddziałowi.

- Mieliśmy tu małe zamieszanie – usłyszeli zza pleców głos Researcha - czyli Tsuna się wymknął. Ciekawe.

- Co z tym zrobić? – Spytał go Luck. – Iść po niego?

- Nie – zatrzymał go pokazując cwaniacki uśmieszek podwładnym – niech się chłopak wyśpi. Sam po niego pójdę, gdy nastanie odpowiednia pora.

§

Otworzył oczy, lecz niemal natychmiast je zamknął. Ciepłe światło słoneczne boleśnie dało o sobie znać. Przeciągnął się leniwie i powoli usiadł. Dawno tak nie spał. Spanie na poszyciu leśnym weszło mu w krew i nawet najwygodniejsze łóżko nie mogło mu zastąpić ściółki z liści i mchu. Niestety starych przyzwyczajeń nie da się wykorzenić i jakoś trzeba z nimi żyć.

- Wyspałeś się? – Usłyszał głos, który przyprawiał go o ciarki na plecach. – Zapomniałeś języka?

- Wyspałem się – odpowiedział cicho nie patrząc na tego mężczyznę. Strach jakoś mu na to nie pozwalał.

- Czemu na mnie nie spojrzysz? – Spytał chłopaka dobrze się bawiąc jego lękiem. – Tsunayoshi, tak?

- Tak – potwierdził zmuszając się na jedno zerknięcie – nie chcę to nie patrzę.

- Czyli postanowiłeś iść w tym kierunku – sapnął mierzwiąc mu włosy – czym cię tak przerażam?

- Nie wiem – mruknął spochmurniały – i nie rozumiem.

- Przytłacza cię moja destrukcja, prawda? – Nakierowywał go, dobrze wiedząc gdzie tkwi problem. Przerabiał to już nie raz z nowymi podwładnymi, a ten dzieciak miał za sobą ciężkie przeżycia. – Roztaczam wokół siebie rządzę mordu, ale nic na to nie poradzę. Takim mnie stworzono.

- Stworzono?! – Zaciekawiony odważył się spojrzeć mu w oczy. Nie patrzyły na niego jak na ofiarę czy wroga. Były surowe, ale ciepłe. – Jak to?

- Nie znamy się na tyle by opowiadać o przeszłości – uśmiechnął się półgębkiem – jednak spędziłeś trochę czasu z moją córką i sądzę, że posiadasz wiedzę, której pożądam.

- Raczej w to wątpię – spuścił wzrok czując pewne napięcie. Research był miły, bo chciał informacji o Agacie. To dlatego ściągnął go w to miejsce. – Jeżeli chce pan poznać przeszłość Agaty, powinien pan pójść z tym do niej.

- Starasz się być dobrym przyjacielem, jednak są rzeczy, których nie dowiem się od Agaty – wyjaśniał łagodnie jak dla dziecka. Nie chciał go zbyt mocno przyciskać. – Zauważyłem, że wyrobiłeś sobie o niej zdanie.

- Jest silna, jeśli o to panu chodzi – zerwał źdźbło trawy i zaczął je przerywać dla zabicia obaw – W Kolumbii boją się jej sami sicario. Imię, które nadał jej Bishop sieje postrach wśród mieszkańców tamtejszych wiosek. Widziałem ją w akcji i nie dziwię się tym ludziom.

- Rozumiem – zamyślił się w reakcji na te słowa – Czyli Little Rose to w rzeczywistości Agata.

- Tak – przyznał wspominając tatuaż na łopatce dziewczynki – Bishop ją naznaczył i obarczył ogromnym brzemieniem, a ona pomimo bólu stara się je nieść w pojedynkę.

- Niedobrze – mruknął zasępiony. Jeżeli to co powiedział Tsuna było prawdą, Agata balansuje na krawędzi załamania. – Ale czemu się uśmiecha?

- Przez pierwsze pół roku naszej znajomości nie odezwała się ani słowem – wspomniał smutno – dopiero po tym czasie zaczęła odpowiadać zdawkowo na zadane pytania aż w końcu wróciła do jako takiej normalności. Po jakimś czasie dołączył do tego sztuczny uśmiech. Myślę, że po prostu próbuje tym odwrócić od siebie uwagę. Sądzi, iż ten fałszywy uśmiech oszuka ludzi i nie sprawi nikomu zmartwień.

- Myślałem, że jest mądrzejsza – westchnął łapiąc chłopaka za ramiona i stawiając do pionu – wracasz do bunkra.

- Nie chcę – starał się wyrwać, ale uścisk mężczyzny był jak imadło – Cholera!

- Coś tam potrafisz – posłał mu szyderczy uśmieszek – jednak żyję nie od dziś i znam młodzieńcze sztuczki, jak również potrafię dostrzec czyjś strach przed czymś i przed kimś.

- Co?! – Zdębiał na chwilę zbity z tropu. – Puść mnie!

- Chciałbyś, co? Klaustrofobiku? – Zadrwił z niego wprawiając go w zakłopotanie. – Jesteś już dużym chłopcem i powinieneś zmierzyć się z własnymi lękami. Ten rodzaj strachu jest tym nabytym, więc łatwo można go zwalczyć.

- Czemu mi pan to robi? – Jęknął gdy wepchnięto go do ciemnego bunkra. – Nie ucieknę, ale chcę zostać na zewnątrz.

- Nie ma opcji – zgasił go oschle – zapowiada się na burzę, a ty jesteś cennym informatorem.

- Nic już panu nie powiem – zarzekał się w złości – będę milczał jak trup!

- Znam sposoby by wydobyć z ciebie wiedzę Tsuna – zaśmiał się niewzruszony groźbami chłopaka. Ten ośli upór nieźle go bawił. – Oczywiście mam ograniczone działanie przez to, że jesteś kimś bliskim dla mojej córki, ale zapewnisz mi wiele zabawy, jeśli nie zechcesz współpracować.

§

Oskar wyjął z kieszeni komórkę i zaczął pisać sms’a do Basi. Wolał do niej zadzwonić, ale wyjechała na kilkudniową konferencję jako prelegentka i nie chciał jej przeszkadzać. Tak naprawdę zapomniał którego dnia ma wygłosić referat i wolał nie ryzykować.

<<Wybacz, ale nie będziemy się widywać przez pewien czas L Oskar.>>

Miał już schować telefon, gdy nadeszła odpowiedź:

<<Jestem na wykładzie. Sprecyzuj stwierdzenie „na pewien czas”  Basia.>>

Westchnął tylko odpisując.

<<Do obrony jestem uziemiony przez ojca. Sytuacja z porywaczem Agaty się skomplikowała.>>

<<Rozumiem. Twój ojciec obudził się z zimowego snu.>>

<<Coś w tym guście…>>

<<Bądź ze mną szczery przy następnym spotkaniu i powiedz co cię gryzie.>>

<<To nie takie proste L Znasz mnie.>>

<<Raptem dwa lata :P Uważaj na siebie.>>

<<Ty również. Bishop może chcieć cię upolować.>>

<<Nie jestem aż tak słaba jak myślisz. Jakoś sobie poradzę – tak sądzę.>>

<<Nie strasz mnie i nie ryzykuj.>>

<<Znasz mnie. Nie podejmuję pochopnych działań.>>

<<Znam cię, dlatego się martwię.>>

<<Zniknę, gdy zrobi się gorąco. Nie sparzę się, więc wyluzuj.>>

<<Przyjdziesz na moją obronę?>>

<<Pod warunkiem, że ty się zjawisz.>>

<<Z pewnością.>>

<<W takim razie widzimy się na twojej obronie. Papatki.>>

<<Dziękuję i baw się dobrze na tej konferencji.>>

<<Tak zrobię.>>

Wyłączył telefon i schował do kieszeni spodni. Ta krótka wymiana wiadomościami jakoś dodała mu siły i podniosła na duchu. Choć z drugiej strony już za nią tęsknił. Nie należała do słabych kobiet i miała z nim coś wspólnego. Dysponowała destrukcyjną siłą. Może nie była esperką jak on, ale potrafiła roznieść w pył irytujących ją ludzi. Zaskoczyło go, że zdecydowała się zostać psychologiem, ale miała ku temu spore predyspozycje dzięki mocnej empatii. Codziennie ćwiczyła sztuki walki i jogę, co pomagało jej spalić nadmiar energii. Po pewnym czasie zaraziła go tymi treningami. Po roku zorientował się, że te nieznaczne czynności pomogły mu wyrównać przepływ i nauczyły większej kontroli. Nie ulegał już chęci niszczenia, a nadmiar siły potrafił kulminować w ciosach, które testował podczas spacerów po lesie.
Stał się silniejszy i spostrzegawczy. Dzięki pomocy Basi zaczął wierzyć, że nie jest już zagrożeniem dla otoczenia. Po tym wypadku z wybuchem jego energii bał się wychodzić do ludzi. Obawa przed utratą kontroli i poniesieniu się złości sprawiały, że zwątpił we własną osobę. Skrzywdził ważne dla niego osoby, co mocno go bolało. Basia otworzyła mu oczy. Zamiast użalać się i chować w norze, kazała mu zmierzyć się z samym sobą. Potraktować esperską moc jako wyzwanie.

- Zmądrzałem – uśmiechnął się w przestrzeń, wspominając jej pełną złości twarz, gdy nazwała go tchórzem – ludzie naprawdę potrafią zmienić człowieka.

§

Obudziła się w nawet dobrej formie. Po spustoszeniu jakie pozostawiło po sobie cierpienie Tobiasza został tylko lekki ból głowy. Usiadła na materacu i patrzyła na ścianę przed sobą. Ten szary kolor wiele jej przypominał. W podobnej celi trzymał ją Bishop. Tu jednak nie była więźniem okutym w łańcuchy. Wreszcie miała okazję pobyć w gronie rodziny. Oczywiście wiedziała, że nie może być jak dawniej, nad czym ubolewała, ale już sam fakt, że są razem był pocieszający. Oskar ma dziewczynę, Tobi podobnie. Matka się nie zmieniła, a ojca musi dopiero poznać. Trochę się go bała, ale nie chciała wyjść na tchórza.

- Chyba nie będzie chciał mnie skrzywdzić? – Zastanawiała się na głos analizując ich spotkanie. – Kara będzie problematyczna i raczej nie obejdzie się bez bólu, ale raczej nie przebije tego co robił mi Bishop.

- Tak uważasz? – Usłyszała pytanie od strony krat. W drzwiach stał Research i bacznie się jej przyglądał. – Wiesz, że jestem gorszy od tego rządowego kundla?

- Tak? – Zakpiła, choć w środku trzęsła się ze strachu. – Nie sądzę.

- Chętnie posłucham co z nim wyczyniałaś – podszedł do niej i patrzył w jej oczy. Próbował przybrać normalny wyraz twarzy, ale oczy zdradzały jej przerażenie i wahanie. – Mała różyczko.

- Nie nazywaj mnie tak – to zabolało. Nienawidziła tego przydomku, który należał do bezwzględnego potwora. – Nigdy więcej.

- Patrz mi w oczy Agato – nakazał surowo. Nie pozwoli jej uciekać od własnego mroku. To było niezdrowe i niewłaściwe. – Przestań podkulać ogon i walcz.

- Nie chcę! – Chwyciła się za głowę i zaczęła nią potrząsać. Sama myśl, że miałaby wracać pamięcią do tamtych zdarzeń paraliżowała ją do szpiku kości. Bała się tego mroku, który czaił się w jej wnętrzu. – Nie potrafię. Jestem nikim!

Cierpiała i trudno było mu patrzeć na to jak się z tym męczyła. W tym momencie była żałosna i słaba. Jako ojciec musi pomóc dziecku odbić się od dna, którego dosięgło.

- Uspokój się! – Uderzył ją w twarz, przez co zamilkła i patrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma. Tak było  lepiej. Skupiła na nim uwagę wychodząc z paniki. – Pomogę ci się otrząsnąć. Nie możesz wiecznie uciekać przed drzemiącą w tobie siłą. Tyle chciałem ci powiedzieć, a teraz przejdziemy do kary.

- Ka-ry?! – Przechyliła niemądrze głową i patrzyła na niego jak zaklęta.

- Tak, kary – posłał jej złośliwy uśmieszek – przetrzepię ci skórę córciu. Zrobię to tak mocno, że przez długi czas zapamiętasz mój wymiar klapsów.

- Co?! – Zdębiała w reakcji na stwierdzenie ojca. – Jaki wymiar?!

- Pokażę ci w praktyce – miał naprawdę uroczą córkę. Chciał jej nawet odpuścić to lanie, ale po tej rozmowie upewnił się, że nie ma innego wyjścia. Musi poczuć ojcowską rękę, inaczej nadal będzie porównywać go do Bishopa. – Złap się i nie puszczaj.

Pokazał jej drut wystający ze ściany. Był wyżej niż mogła sięgnąć w pojedynkę, dlatego ją podsadził. Gdy złapała kawałek zbrojenia betonu, zawisła kilka centymetrów nad ziemią.

- Zasada jest jedna – pouczył ją surowym głosem – ja daję ci klapsy, a ty nie możesz się puścić. Jeżeli to zrobisz nim ci pozwolę, zaczniemy od nowa.

- Rozumiem – odparła cicho lekko drżąc. Bała się, ale to dobrze.

Był ciekaw ile wytrzyma. Przed tym kazał Alison się nie wtrącać. Miała tylko obserwować. Wymierzał uderzenia w ogóle się nie hamując. Z początku Agata próbowała nie krzyczeć, ale pękła po dziesiątym klapsie. Kiedy zauważył, że z ledwością utrzymuje ścisk na drucie, skończył karę. Płakała jak mała dziewczynka i to właśnie chciał uzyskać. Miała dopiero czternaście lat, czyli była dzieckiem. Nie podobało mu się, że pomimo młodzieńczego wieku zachowuje się jak dorosła pannica. Czas by ponownie stała się dzieckiem. To była kara dla córki, jak i dla matki.

- Boli – szlochała nadal wisząc. Bała się puścić, bo nie wiedziała czy utrzyma się na nogach.

- To kara Agatko – złapał ją w pasie i pomógł stanąć na ziemi – kara musi być nieprzyjemna.

- Skończyłeś, gdy zaczęłam płakać – zauważyła łkając – czemu?

- Masz się nie powstrzymywać – odpowiedział patrząc w jej zapłakane oczy – kiedy cię coś boli, płacz i daj upust emocjom. Nie tłum w sobie cierpienia. Jesteś dzieckiem, więc tak się zachowuj.

- Rozumiem John – do celi weszła Alison. Minę miała jak zbity pies. – To moja wina, że taka się stała.

- Mamo – spojrzała na przygnębioną kobietę – przepraszam.

- Za co przepraszasz? – Zdumieli się oboje patrząc na córkę.

- Jestem słaba i przysparzam samych problemów – mazała się przepełniona winą.

-Źle to rozumujesz córcia – John przygarną do siebie dziewczynkę – masz prawo popełniać błędy i sprawiać problemy. To przywilej młodości.

- Tato? – Ciężko było się jej przyzwyczaić do tego słowa. Prawie nigdy nie mogła go używać. – Mogę tak.…

- Głupiaś? – Zmierzwił jej włosy. – Nie możesz, a musisz.

- Tak – uśmiechnęła się przez łzy. Wreszcie miała ojca, który nią nie gardził. – Ty mnie nie sprzedaż, prawda?

- W życiu bym tego nie zrobił – wziął ją na ręce i pocałował w czoło – Głuptas z ciebie Agatko. Nie po to dałem ci życie by komuś oddać.

- Ale pozwolisz mi mieć chłopaka? – Spytała tknięta niemiłym przeczuciem. – Prawda?

- Zobaczę – odwrócił wzrok. Chłopcy mogli odnaleźć swoje drogi, ale z córką nie rozstanie się tak łatwo. – Może po trzydziestce pozwolę ci się z kimś umówić.

- Nie zrobisz z naszej córki starej panny! – Alison pacnęła Researcha w lewy policzek. – Wystarczy, że sam nie odważyłeś się wziąć ze mną ślubu.

- Co proszę?! – Postawił córkę na ziemi i chwycił tę insynuującą mu cokolwiek kobietę. – Chcesz ślubu Ali? Mówisz, masz.

- Co?! – Osłupiała w reakcji na taką postać rzeczy. Kiedy John wbił się zaborczo w jej usta, nawet nie zaprotestowała. To było takie namiętne i nostalgiczne zarazem. – No wiesz?

- Nie będziesz mogła mnie już opuścić – rzucił przyciągając ją do siebie bardziej – staniesz się panią Research i na zawsze się ze mną zwiążesz.

- O kurwa – wystraszyła się tego drapieżnego pożądania w jego oczach – tu jest dziecko!

- Odwróć się na chwilkę córeczko – poprosił spoglądając na tkwiącą w szoku dziewczynkę – mamusia i tatuś muszą coś omówić.

- Co ci po tym zakutym łbie się kosmaci Res! – Ryknęła Ali uderzając go w nos czubkiem głowy. – Znalazł się kocur w rui.

Tak psiocząc wymaszerowała z celi córki. John pocierając nos ruszył za nią. Agata nie wierzyła własnym oczom i uszom. Coś jej mówiło, że rodzice wiedli dotychczas burzliwe życie, czego owocami jest ona i jej dwóch braci.

- Ciekawie się zapowiada – zaśmiała się pod nosem siadając na materacu. – Ała! Cholera, zapomniałam.

Potarła bolący tyłek i ciężko westchnęła. Ojciec miał ciężką rękę i chyba go uraziła wspominając Bishopa. Niestety nic nie mogła poradzić. Należało tylko czekać i próbować normalnie żyć. No może nie tak normalnie, ale też nie wariacko jak dotychczas. Uśmiechnęła się lekko na samą myśl o rodzinie. Wreszcie do nich wróciła i udało się jej poznać ojca. To jak na razie całkowicie ją zadowalało.