Była noc świętojańska i
siedziałem na werandzie domu moich dziadków, który znajdował się w samym środku
ciemnego lasu. W oddali widziałem świetliki tańczące na wietrze wraz z
pojedynczymi nićmi pajęczej sieci. Bujałem się przez chwilę na ławie,
wyobrażając sobie jednocześnie niezwykłe historie, które co wieczór opowiadał
mi dziadek. Twierdził, że nasza rodzina jest niezwykła, ale nigdy nie chciał mi
wytłumaczyć na czym ta niezwykłość polega. Kiedy go o to pytałem albo od razu
zmieniał temat, albo powtarzał, że jestem jedynie dzieckiem i nie zrozumiem
tego w odpowiedni sposób. Mam już siedemnaście lat, a on nadal nie chce mi
tego powiedzieć. Jednak z wiekiem zacząłem tracić zapał do poznania tej
tajemnicy, uznając to za dziecinadę. Dzisiejsza noc była niezwykła i jak
twierdziła moja babcia niebezpieczna dla kogoś takiego jak ja. Zawsze
zakazywano mi opuszczać dom w tym okresie. Mogłem jedynie wychodzić na werandę,
jak zrobiłem i dziś. Korciło mnie by przekroczyć tę niewidoczną granicę i
udowodnić im wszystkim, że nic mi nie grozi, ale od dziecka rodzice i
dziadkowie uwarunkowywali mnie by przestrzegać ich zasad i jak dotąd jeszcze
nigdy nie złamałem żadnych z reguł przez nich ustalonych. Tak, jestem dobrym
synem i wnukiem, ale jednocześnie odludkiem w szkole i powszechnie uważanym
dziwakiem wśród rówieśników. Zgasiłem wiekową lampę oliwną dziadka i bawiłem
się robiąc teatr cieni w świetle pełnego księżyca. Kiedy mnie to już znudziło
na powrót zapaliłem lampę i dźwignąłem z ławy uprzednio przyniesioną książkę.
Lektura ze szkoły zadana mi na wakacje przez polonistkę, tylko dlatego, że
powiedziałem jej co myślę na temat jednego z polskich pisarzy. Nie lubię
groteski, bo nie rozumiem jej sensu. Może jestem na to za głupi, ale przez to
jedno głupie stwierdzenie zadano mi wypracowanie dotyczące książki, którą
właśnie czytam – Ferdydurke. No sami
pomyślcie, jaki sens jest w pojedynku na miny? Nauczycielka stwierdziła, że po
przeczytaniu tej lektury polubię ten gatunek i jego przedstawicieli. Czytam i
nadal w to wątpię. Nagle zerwał się wiatr i porwał jedną z luźniejszych stronic
książki. Kartka wylądowała tuż przy ostatnim stopniu prowadzącym z ogrodu na
werandę, zatrzymując się na pograniczu domu. Westchnąłem ciężko i ruszyłem by
ją podnieść, ale jakaś niewidzialna siła zdmuchnęła ją ze stopnia na drogę poza
granicą, której nie mogłem przekraczać. Ostrożnie się rozejrzałem i obejrzałem
do tyłu, sprawdzając, czy dziadek nie siedzi w oknie. Kiedy nikogo nie
spostrzegłem, schyliłem się i sięgnąłem po leżącą na drodze zwianą stronicę
mojej lektury. Cząstką mojego ciała, które wyszło poza granicę wstrząsnął
dreszcz, dlatego jak najszybciej chwyciłem swoją zgubę i wróciłem z powrotem na
bezpieczną werandę. Poczułem pieczenie na przedramieniu, więc spojrzałem na
nie. Ku mojemu zaskoczeniu widniała tam krwawa rysa. Kiedy przyglądałem się
ranie, na karku zjeżyły mi się wszystkie włoski, na znak, że jestem
obserwowany. Gwałtownie wstałem i odwróciłem się wytężając swój wzrok, jednak
nikogo nie ujrzałem, tylko poruszane wiatrem gałęzie brzóz. Ta sytuacja mnie
przerosła, nie dość, że dookoła panował mrok, to jeszcze czułem się
inwigilowany. Zamknąłem książkę i pokazując w miejsce, z którego myślałem, że
jestem obserwowany język wróciłem do domu. Babcie krzątała się jak zwykle po
kuchni, a dziadek spał w swoim fotelu.
- Mam już dość babciu – odparłem udając ziewanie – Idę do
siebie położyć się spać.
- Dobrze Janku – Babcia obdarzyła mnie ciepłym spojrzeniem i
podeszła by, jak zwykła odkąd pamiętam, naznaczyć moje czoło znakiem krzyża w
ramach błogosławieństwa. – Śpij dobrze mój wnusiu.
- Oj, babciu – jęknąłem dość w dziecinny sposób – Mam już
siedemnaście lat, więc nie traktuj mnie jak wtedy, gdy miałem ich sześć.
- Niezależnie od wieku, ty zawsze pozostaniesz moim wnusiem
– dała mi prztyczka w nos i od razu ucałowała w czoło – Miłych snów, tylko
nie graj za długo na gitarze. Robi się chłodno i możesz się przeziębić, siedząc
na dachu.
- Dziękuję ci babciu – przytuliłem ją, a potem wdrapałem po
schodach do swojego pokoju. Ona oczywiście poszła za mną, by pościelić mi
łóżko. Równie dobrze sam mógłbym to zrobić, ale gdy o tym wspominałem, zawsze
mnie uciszała, mówiąc, że póki zdrowie jej dopisuje będzie to robić za mnie.
Wziąłem gitarę i wgramoliłem się z nią na parapet, a stamtąd na płaską
część dachu, na której się świetnie siedziało. – Zagram tylko jedną piosenkę. -
Księżyc jest dziś tak piękny, a dach to część domu, dlatego nic mi nie grozi.
- To prawda, ale jednak uważaj – odparła zatroskana, patrząc
na księżyc – Noc bywa zdradliwa i rzeczy, które wydają się być ci znane, mogą
przerodzić się w coś innego i złowrogiego.
- Będę uważał – zapewniłem ją, kiedy wychodziła z pokoju i
zamykała drzwi. Zza pleców z dołu usłyszałem szelest liści, co mówiło mi, że
ktoś lub coś się zbliża. Schyliłem się i wytężałem wzrok i słuch, by niczego
nie przegapić. – Kto tam? – Spytałem, ale nikt nie odpowiedział. Znowu poczułem
się obserwowany i naszła mnie chęć powrotu do sypialni, jednak coś mnie
zatrzymało. Zobaczyłem na dole swojego kolegę, którego poznałem tu parę lat
temu na wakacjach. Był jakiś dziwny i nieobecny. To mnie w pewnym sensie
przeraziło.
- Łukasz? To ty prawda? – Zacząłem drżącym głosem –
Powiedział byś coś zamiast non stop się na mnie gapić. Co z tobą?
- Nic – odparł Łukasz, odgarniając z oczu swoje czarne
włosy. Przez ułamek sekundy, wydawało mi się, a może i nie, że widzę ślepia
jakiegoś drapieżcy. Jednak, gdy spojrzałem jeszcze raz, nie zobaczyłem nic. –
Zejdź na dół to pogadamy.
- Nie mogę, mam zakaz wychodzenia poza granice domu –
odmówiłem grzecznie informując o zakazie dziadków – Nie zbyt rozumiem tę
zasadę, ale wolę się ich słuchać.
- Mądrze – uśmiechnął się Łukasz – Ale, czy wiesz, że dach
to jedynie granica? Tu grozi ci to samo niebezpieczeństwo, jak te na ziemi
wokół domu. Wracaj do środka, nim ktoś naprawdę cię skrzywdzi.
- Co ty mówisz? – Wystraszyłem się jego poważnym tonem –
Niby jak?
- Nie wypytuj mnie, jak dzieciak tylko właź do środka –
dosłownie na mnie warknął, bez słowa wstałem i wróciłem do pokoju. –
Zadowolony?
- Nie bardzo, ale tam powinieneś być – uśmiechnął się do
mnie, po czym się odwrócił i ruszył w kierunku lasu – Bywaj przyjacielu.
Zobaczymy się jutro u mnie, ok.?
- Zgoda – krzyknąłem nawet nie podejrzewając co mnie może
spotkać następnego wieczoru – Miłej nocki!
- Trzymam cię za słowo! – Pomachał mi na pożegnanie – Miłej!
Kiedy zniknął mi z oczu, przymknąłem okno i zmieniając
ubranie na pidżamę wskoczyłem do łóżka. Poleżałem chwilę, aż w końcu zasnąłem.
Całą noc śniły mi się niestworzone rzeczy. Jakieś zjawy, krzyczące w moją
stronę circumapparentia[1],
goniły mnie po lesie. W życiu się tak nie nabiegałem, jak w tym koszmarze.
Starałem się wybudzić z tego okropieństwa, jednak nie zdołałem, aż do rana. Jedna
z goniących mnie bestii, bo chyba tak można opisać te zjawy, wbiła swoje szpony
w moje ramię. Czułem jakby ktoś wbił mi tam rozżarzony pręt i tak pozostawił.
Makabryczne uczucie. W ostateczności zerwałem się z łóżka około ósmej z
rana cały drżąc na ciele i ociekając potem. Pierwsze co, to poszedłem wziąć
prysznic, by zmyć resztki nocy i pozostawionych przez złe sny skutków.
Odświeżony ruszyłem na dół do kuchni, gdzie babcia przygotowywała mi śniadanie.
Dziadek pił herbatę w swoim wyszczerbionym, glinianym kubku i wsłuchiwał się w
audycję lecącą z radia.
- Ech, zapowiadają na dzisiejszą noc potężną burzę – sapnął
dziadek upijając łyk herbaty – To źle wróży.
- Czemu dziadku? – Spytałem lekko zaciekawiony, nalewając
sobie kubek herbaty. Dziadek jednak nie reagował na moje pytanie z zainteresowaniem
słuchając lecących z radia wiadomości. – Dziadku?
- O co chodzi? – Dziadek odwrócił się w moją stronę i
zmierzył mnie badawczo wzrokiem – Widzę, że źle spałeś.
- Skąd wiesz? Zresztą nie ważne. – Zdziwiłem się jego
stwierdzeniem, ale mało mnie to obchodziło, w odróżnieniu od tego o co chciałem
zapytać. – Powiedz dziadku, czy wiesz co oznacza słowo circumapparentia?
- Nie – Dziadek zaprzeczył, ale jego pokerowa twarz
zdradziła mi, że jednak coś wie. Dodatkowo babcia na chwilę zamarła ze
zmartwioną miną. – Gdzie usłyszałeś to słowo?
- Miałem dziwny sen, a raczej koszmar – odpowiedziałem,
bawiąc się tostem na talerzu z braku apetytu – Tam non stop coś mnie goniło, a
zewsząd dochodziły mnie szepty wypowiadające te słowo.
- Janku, wychodziłeś wczoraj poza granicę? – Dziadek zagiął
mnie tym nagłym pytaniem.
- No… – zacząłem niepewnie, wahając się przed odpowiedzią. W
sumie to nie wyszedłem wtedy cały, a jedynie sięgnąłem kartkę uprzednio zwianą
mi z książki.
- Wyszedłeś czy nie? – Dziadek się niecierpliwił.
- Poniekąd wyszedłem – przyznałem się słabym głosem – Jedna
ze stron z książki, którą czytałem wyfrunęła mi poza werandę, więc po nią
sięgnąłem.
- Czy stało się coś dziwnego po tym, jak to zrobiłeś? –
Dziadek nie przestawał pytać. Czułem się jak skazaniec na jakimś przesłuchaniu,
a przecież nie zrobiłem nic złego.
- Coś mnie podrapało – wyznałem jak na spowiedzi, bez bicia
– A później miałem ten dziwny sen.
- Zdejmij bluzę i pokaż to zadrapanie – dziadek wstał i
podszedł do szafki z jego medykamentami. Trochę mnie to wystraszyło, bo używał
ich tylko w ostateczności. – No już chłopcze, nie każ mi na siebie czekać.
- Dobrze dziadku – posłusznie zdjąłem bluzkę, obnażając tym
samym swoją klatkę piersiową, ramiona i plecy. O dziwo zabolało mnie lewe ramię
tuż nad łopatką. – Po co ci woda święcona?
- Bo to nieczyste rany wnusiu – odpowiedziała mi babcia
wyręczając dziadka – Co to za paskudna rana na twoim ramieniu?
- Co? – Zdziwiłem się pytaniem babci, bo nie powinno być tam
żadnej rany. – Jedyna rana, jaka tam mogłaby być to ta ze snu, ale to
niemożliwe, co nie?
- Byłeś poza granicą, co naraziło cię na niebezpieczeństwo
spotkania sił nieczystych chłopcze – tłumaczył mi dziadek, wylewając wodę
święconą na zadrapania na przedramieniu. Rany zasyczały i zapiekły, a po
chwilowym buzowaniu się płynu po prostu zniknęły. Nie wierzyłem własnym oczom.
- Jak to możliwe? – Przejechałem z zadziwieniem dwoma palcami
po przedramieniu, gdzie jeszcze przed sekundami widniały zadrapania. – Nie
wierzę.
- Za młody jeszcze jesteś na wiarę – zrugał mnie dziadek, po
czym polał obficie wodą ranę na ramieniu. Tu aż pisnąłem z bólu, bo poczułem
coś na miarę wwiercania się rozżarzonej śruby, ale nie w ścianę, tylko w moje
ciało. – Wytrzymaj. Czujesz to mocniej, bo rany są głębokie i przedostało się
tam dużo mroku.
- Jasiu? – Babcia przytuliła mnie, kiedy zobaczyła, że tracę
przytomność. Miałem słabe ciało od dziecka, a przeżyty przed chwilą ból i szok
je przerosły. Jedyne co pamiętam, to moment zetknięcia mojej twarzy z tułowiem
babci i ciemność przed oczyma. – Trzymaj się kochanie.
C.D.N.
C.D.N.
No, no, no... Pierwsza częśc bardzo mnie zaintrygowała. Ciekawy początek muszę powiedziec i ogólnie pomysł na samo opowiadanie :).
OdpowiedzUsuńWidac, że rodzina Janka skrywa przed nim jakąś mroczną tajemnicę. Ale jak wiadomo, kłamstwa szybko wychodzą na jaw, więc i główny bohater już niedługo dowie się prawdy.
Sam bohater również jest bardzo interesujący, tak samo jak tajemniczy Łukasz.
Biorę się za kolejną częśc :).
Pozdrawiam!
Marii
Hej,
OdpowiedzUsuńpoczątek opowiadania ciekawy, i ta rozmowa jego z Łukaszem jakby ten coś wiedział na ten temat...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Istnienie jest pierwszym opowiadaniem, które tu zamieściłam ^^ Dziękuję za komentarz i pozdrawiam :)
Usuń