czwartek, 25 lipca 2013

Astrum Natale



Dziękuję za Wasze komentarze :) i wrzucam kolejną część Astrum Natale. Z góry przepraszam za to, że jest tak krótka. Dla pocieszenia dodam, iż mam postanowienie wrzucać kolejne części w odstępach jednego tygodnia. Życzę miłej lektury z nadzieją, że to opowiadanie przypadnie Wam do gustu.

 I

Mały chłopiec siedział skulony w korzeniach jednego z drzew w ciemnym lesie. Kiedy wrócił do domu przez szparę w drzwiach zobaczył okropne rzeczy. Grupa mężczyzn mordowała członków jego rodziny, a wszystko spowijały pomarańczowe płomienie. Wystraszył się i uciekł w głąb lasu, bojąc się o swoje życie. Teraz nie wiedział gdzie jest i jeszcze bardziej się bał, słysząc dochodzące zewsząd odgłosy nocy. Płakał wtulając twarz w podkulone kolana i modlił się o pomoc.


- Co ty tu robisz smyku sam o tak późnej porze? – Usłyszał głos mężczyzny stojącego tuż przed nim. Odziany był w długi czarny płaszcz i kapelusz tego samego koloru. Jego ciemne włosy sięgały ramion, a błyszczące w ciemności ciepłe, piwne oczy sprawiały, że wydawał się chłopcu kimś godnym zaufania – Zgubiłeś się? Gdzie twój dom?


- Ja już nie mam domu – załkał w odpowiedzi maluch podnosząc na mężczyznę pełen bólu zapłakany wzrok – Wszystkich zabito, ja uciekłem w strachu.


- Rozumiem – westchnął mężczyzna z poważną miną – Jak się nazywasz? Ile masz lat?


- Jestem Olaf Astern i mam sześć lat – Przedstawił się grzecznie chłopiec, jak nakazywała wyuczona etykieta – Co ze mną będzie?


- Nazywam się Gilbert Benson–  Rzucił mężczyzna mierząc brzdąca badawczym spojrzeniem – Od dziś nazywasz się Sean Benson i jesteś moim synem.


Benson zabrał ze sobą chłopca i dobrze się nim zaopiekował.


§


            Dzień był bardzo ciepły i jak dotąd ciemny las został rozświetlony jasnymi promieniami słońca. Dwunastoletni chłopak leżał sobie na pobliskiej polanie odpoczywając po skończonej pracy. Od miesiąca pomagał ojcu w zleceniach. Dostarczał zioła i inne lekarstwa mieszkańcom pobliskich wiosek. Podczas wykonywania swoich obowiązków starał się być zawsze grzeczny i dbał o schludny wygląd, ale po ich wykonaniu diametralnie zmieniał swój styl na luzaka. Miał czarne, krótko ścięte włosy z grzywką wpadającą mu do jego błękitnych oczu. Polana, na której przyszło mu się wylegiwać położona była blisko granicy z dolnym lasem. Ojciec nie pozwalał mu się tam zapuszczać bez pozwolenia. 


- Chyba muszę już wracać. – Pomyślał powoli wstając z miękkiej trawy – Ojciec pewnie zmyje mi głowę za spóźnienie. Pewnie jak zwykle powie: 'Sean jesteś niemożliwym huncwotem i da mi prztyczka w nos'.


Wstał i otrzepał swój płaszcz, na którym wcześniej leżał. Miał już wracać, kiedy na polanę wjechał rozjuszony koń, który stając gwałtownie na tylnych nogach zrzucił z grzbietu swojego jeźdźca. Był to młody szatyn nieco starszy od Seana. Chłopiec podszedł do nieprzytomnego i sprawdził puls na jego szyi.


- Uff, żyje. – Odetchnął z ulgą wyczuwając puls. – Hm, zranił się w głowę i rozciął sobie ramię.


Sean pobiegł do lasu i nazbierał potrzebnych ziół. Kiedy wrócił opatrzył rany szatynowi i uspokoił konia. Okazało się, że zwierzę przestraszyło się węża i wpadło w panikę. Chłopiec zaśmiał się tylko głaszcząc delikatnie grzywę konia. Następnie wrócił do jeźdźca, by sprawdzić jego stan. Zaczął się wybudzać.


- Rychło w czas – mruknął Sean wstając z kolan – Zaczyna się ściemniać, czyli czas wracać do domu.


- Kim jesteś? – Spytał chłopak łapiąc się za głowę – I co ja tu robię?


- Spadłeś z konia – rzucił chłodno Sean – Opatrzyłem twoje rany, więc to koniec naszej znajomości.


- Odpowiedz mi, jak się nazywasz dzieciaku? – Nalegał chłopak powoli podnosząc się z ziemi. – Skąd jesteś?


- Nie twój interes roztrzepana głowo – odparł zbywając go Sean jednocześnie pokazując mu język – Po co ci wiedzieć kim jestem, skoro i tak się już nie spotkamy. Uspokoiłem ci konia, więc wracaj do domu paniczu z dobrego domu. 


- Czy ty wiesz z kim mówisz gnojku? – Spytał zirytowany szatyn – Jak śmiesz się do mnie tak niegrzecznie odnosić?


- Mało mnie to obchodzi z kim gadam. Wisi mi to. – westchnął spokojnie chłopiec – A poza tym, ze śmierdzielami nie warto się zadawać. Ładny mi arystokrata, który lubi spadać z konia wprost na wilcze odchody. Choć z drugiej strony przydały się one do zrobienia maści na twoje ramię.


- Co?! – Wrzasnął wściekle szatyn, jednocześnie wąchając swoje ramię – Niech no ja cię dorwę w swoje ręce!


- Radziłbym raczej wrócić do domu i się wykąpać, wasza śmierdząca mość – zakpił Sean znikając pomiędzy drzewami – Żegnam i mam nadzieję, że już się nie spotkamy, skunksi królu!


- Dorwę cię! Słyszysz? – Wołał za nim szatyn z furią w oczach – Dorwę! A wtedy mi zapłacisz za to upokorzenie!

C.D.N.

5 komentarzy:

  1. Po przeczytaniu mam do powiedzenia jedno: hehe :D
    Ciekawe, ja na razie nic wielkiego nie ukazujące, ale już lubię Seana :). Czekam na więcej.
    Pozdrawiam i weny życzę.
    P.S - mogłabyś wyłączyć weryfikację obrazkową? Odrobinkę irytuje :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurczę, twoje opowiadania są naprawdę super. Dopracowane i o konkretnej i niezwykłej treści. Tylko pozazdrościć Ci wyobraźni i techniki, bo moim zdaniem naprawdę ją masz. Z niecierpliwością przeglądam codziennie twojego bloga z nadzieją,że wrzuciłaś nowego posta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za ten budujący komentarz :) Kolejną część wrzucę w przyszłym tygodniu. Staram się być systematyczna i publikować posty co tydzień.

      Usuń
  3. Super, po prostu SUPER!!! Czekam na dalsze części...

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej,
    świetne, znalazł dom, choć mi się wydaje, że z tym paniczem się jeszcze spotka...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń