Dziękuję za Wasze komentarze :) i wrzucam kolejną część Astrum Natale. Z góry przepraszam za to, że jest tak krótka. Dla pocieszenia dodam, iż mam postanowienie wrzucać kolejne części w odstępach jednego tygodnia. Życzę miłej lektury z nadzieją, że to opowiadanie przypadnie Wam do gustu.
I
Mały chłopiec siedział skulony
w korzeniach jednego z drzew w ciemnym lesie. Kiedy wrócił do domu przez szparę
w drzwiach zobaczył okropne rzeczy. Grupa mężczyzn mordowała członków jego
rodziny, a wszystko spowijały pomarańczowe płomienie. Wystraszył się i uciekł w
głąb lasu, bojąc się o swoje życie. Teraz nie wiedział gdzie jest i jeszcze
bardziej się bał, słysząc dochodzące zewsząd odgłosy nocy. Płakał wtulając
twarz w podkulone kolana i modlił się o pomoc.
- Co ty tu robisz smyku sam o tak późnej porze? – Usłyszał
głos mężczyzny stojącego tuż przed nim. Odziany był w długi czarny płaszcz i
kapelusz tego samego koloru. Jego ciemne włosy sięgały ramion, a błyszczące w
ciemności ciepłe, piwne oczy sprawiały, że wydawał się chłopcu kimś godnym
zaufania – Zgubiłeś się? Gdzie twój dom?
- Ja już nie mam domu – załkał w odpowiedzi maluch podnosząc
na mężczyznę pełen bólu zapłakany wzrok – Wszystkich zabito, ja uciekłem w
strachu.
- Rozumiem – westchnął mężczyzna z poważną miną – Jak się
nazywasz? Ile masz lat?
- Jestem Olaf Astern i mam sześć lat – Przedstawił się
grzecznie chłopiec, jak nakazywała wyuczona etykieta – Co ze mną będzie?
- Nazywam się Gilbert Benson– Rzucił mężczyzna mierząc brzdąca badawczym
spojrzeniem – Od dziś nazywasz się Sean Benson i jesteś moim synem.
Benson zabrał ze sobą chłopca i dobrze się nim zaopiekował.
§
Dzień był bardzo ciepły i jak dotąd
ciemny las został rozświetlony jasnymi promieniami słońca. Dwunastoletni
chłopak leżał sobie na pobliskiej polanie odpoczywając po skończonej pracy. Od
miesiąca pomagał ojcu w zleceniach. Dostarczał zioła i inne lekarstwa
mieszkańcom pobliskich wiosek. Podczas wykonywania swoich obowiązków starał się
być zawsze grzeczny i dbał o schludny wygląd, ale po ich wykonaniu
diametralnie zmieniał swój styl na luzaka. Miał czarne, krótko ścięte włosy z
grzywką wpadającą mu do jego błękitnych oczu. Polana, na której przyszło mu się
wylegiwać położona była blisko granicy z dolnym lasem. Ojciec nie pozwalał mu
się tam zapuszczać bez pozwolenia.
- Chyba muszę już
wracać. – Pomyślał powoli wstając z miękkiej trawy – Ojciec pewnie zmyje mi głowę za spóźnienie. Pewnie jak zwykle powie: 'Sean jesteś niemożliwym huncwotem i da mi prztyczka w nos'.
Wstał i otrzepał swój płaszcz, na którym wcześniej leżał.
Miał już wracać, kiedy na polanę wjechał rozjuszony koń, który stając
gwałtownie na tylnych nogach zrzucił z grzbietu swojego jeźdźca. Był to młody
szatyn nieco starszy od Seana. Chłopiec podszedł do nieprzytomnego i sprawdził
puls na jego szyi.
- Uff, żyje. – Odetchnął z ulgą wyczuwając puls. – Hm, zranił
się w głowę i rozciął sobie ramię.
Sean pobiegł do lasu i nazbierał potrzebnych ziół. Kiedy wrócił
opatrzył rany szatynowi i uspokoił konia. Okazało się, że zwierzę
przestraszyło się węża i wpadło w panikę. Chłopiec zaśmiał się tylko głaszcząc
delikatnie grzywę konia. Następnie wrócił do jeźdźca, by sprawdzić jego stan.
Zaczął się wybudzać.
- Rychło w czas – mruknął Sean wstając z kolan – Zaczyna się
ściemniać, czyli czas wracać do domu.
- Kim jesteś? – Spytał chłopak łapiąc się za głowę – I co ja
tu robię?
- Spadłeś z konia – rzucił chłodno Sean – Opatrzyłem twoje
rany, więc to koniec naszej znajomości.
- Odpowiedz mi, jak się nazywasz dzieciaku? – Nalegał
chłopak powoli podnosząc się z ziemi. – Skąd jesteś?
- Nie twój interes roztrzepana głowo – odparł zbywając go
Sean jednocześnie pokazując mu język – Po co ci wiedzieć kim jestem, skoro i
tak się już nie spotkamy. Uspokoiłem ci konia, więc wracaj do domu paniczu z
dobrego domu.
- Czy ty wiesz z kim mówisz gnojku? – Spytał zirytowany szatyn
– Jak śmiesz się do mnie tak niegrzecznie odnosić?
- Mało mnie to obchodzi z kim gadam. Wisi mi to. – westchnął
spokojnie chłopiec – A poza tym, ze śmierdzielami nie warto się zadawać. Ładny
mi arystokrata, który lubi spadać z konia wprost na wilcze odchody. Choć z
drugiej strony przydały się one do zrobienia maści na twoje ramię.
- Co?! – Wrzasnął wściekle szatyn, jednocześnie wąchając
swoje ramię – Niech no ja cię dorwę w swoje ręce!
- Radziłbym raczej wrócić do domu i się wykąpać, wasza
śmierdząca mość – zakpił Sean znikając pomiędzy drzewami – Żegnam i mam
nadzieję, że już się nie spotkamy, skunksi królu!
- Dorwę cię! Słyszysz? – Wołał za nim szatyn z furią w
oczach – Dorwę! A wtedy mi zapłacisz za to upokorzenie!
C.D.N.
Po przeczytaniu mam do powiedzenia jedno: hehe :D
OdpowiedzUsuńCiekawe, ja na razie nic wielkiego nie ukazujące, ale już lubię Seana :). Czekam na więcej.
Pozdrawiam i weny życzę.
P.S - mogłabyś wyłączyć weryfikację obrazkową? Odrobinkę irytuje :D
Kurczę, twoje opowiadania są naprawdę super. Dopracowane i o konkretnej i niezwykłej treści. Tylko pozazdrościć Ci wyobraźni i techniki, bo moim zdaniem naprawdę ją masz. Z niecierpliwością przeglądam codziennie twojego bloga z nadzieją,że wrzuciłaś nowego posta.
OdpowiedzUsuńDzięki za ten budujący komentarz :) Kolejną część wrzucę w przyszłym tygodniu. Staram się być systematyczna i publikować posty co tydzień.
UsuńSuper, po prostu SUPER!!! Czekam na dalsze części...
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńświetne, znalazł dom, choć mi się wydaje, że z tym paniczem się jeszcze spotka...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia