Po długiej przerwie wrzucam obiecany rozdział
Researchu. Mam poślizg - jak z resztą zawsze ostatnimi czasy - ale tak jakoś wyszło. Mam nadzieję, że przypadnie komukolwiek do gustu ^^
A to tak dla jaj wrzucę swój bazgrolik zrobiony na paincie :P Wiem, wiem kiepsko rysuję, ale co tam ^^
Pozdrawiam :)
Wszyscy
milczeli. Nikt nie śmiał zakłócić ciszy, choć w umysłach krążyły ciekawskie
myśli i pytania. Siedzieli w jednym samochodzie, ale zdawało się jakby tkwili w
odległych miejscach. Tobiasz naburmuszony wpatrywał się w zakrwawione dłonie.
Oskar przyglądał się siostrze, która wtulona w nieznajomego chłopaka
najzwyczajniej spała. To tworzyło dość niezręczną atmosferę.
- Napisz
do niej – poradził bratu, widząc jego zmartwiony wzrok. Od razu było widać, że
boi się o Gabi. – Ona pewnie jest w podobnym nastroju.
- Powinna
pójść do szpitala – szepnął zakrywając twarz – Wszystko przeze mnie.
- Nie
obwiniaj się – odezwała się Agata otwierając oczy – ujawniłeś się, by ją
uzdrowić. Zrobiłeś wszystko co było potrzebne. Teraz jej ruch.
- Co tam
się wydarzyło? – Spytał Oskar. – Widziałem tylko uciekającą Gabi.
- Tobi
odwiedził grób przyjaciela – odpowiedziała ziewając – niestety napatoczył się
jego pijany kumpel i niemal nie zabił Gabrieli. Prawie złamałeś obietnicę
złożoną na grobie Rafiego Ti.
- Wiem –
sapnął targany wyrzutami sumienia – nie musisz mi przypominać.
- To
niezbędne byś pamiętał – wtrącił obojętnie Tsuna – Ból trwale ryje ślady w
podświadomości, przez co łatwiej nam nie zapomnieć.
- Dobrze
powiedziane Tsuna – pochwaliła go w śmiechu – zawsze walisz takie sentencje.
- A ty
zawsze je wyśmiewasz – zarzucił jej w zrezygnowaniu – w ogóle ich nie
doceniasz.
- Ależ
doceniam – udała powagę – z pewnością przydadzą się w ataku frontalnym. Pomyśl,
stoisz twarzą w twarz z wrogiem i walisz mu na dzień dobry taką mądrością.
Efekt zaskoczenia murowany.
- Zabawne
– sarknął odwracając się do okna – wolę jednak jak milczysz. Obraź się na mnie
i zamilcz.
- Nie mam
ku temu powodu – pokazała mu język – lubię gdy marszczysz czoło w irytacji.
- Zaczyna
się – jęknął wywracając oczami – weź na celownik któregoś z braci. Z pewnością
ucieszą się grając z tobą w „łap za słówka” lub „muśnij słodyczą aż cię zemdli”.
- Wredny
jesteś – zrobiła dzióbek w dąsie – a chciałam dodać ci otuchy.
- Nie ma
ku temu powodu – mruknął zerkając na kierowcę, który go przerażał – wystarczy,
że dasz mi spokój.
-
Kłamiesz – obrzuciła go krytycznym spojrzeniem – drgnął ci kącik ust. Mnie nie
oszukasz.
-
Przestań odreagowywać na mnie stres – polecił w zmęczeniu – skup się na kimś
innym.
- To jak
długo się znacie? – Spytał Tobisz z wrogością zezując na nieznajomego Azjatę. –
Łączą was bliższe stosunki?
- No to
żeś palnął – Agata zwróciła uwagę na brata. – Bliższe stosunki? A co jak
odpowiemy, że tak?
- Nico –
Tsuna nie wytrzymał. – Zluzuj młoda i nie wyładowuj frustracji na braciszku.
Przegrałaś z własnej winy. Nie było się pchać na ten cmentarz. Sam dałbym sobie
radę z Generałem.
- To co
was łączy? – Powtórzył pytanie Oskar.
-
Powiedzmy, że przyjaźń – odpowiedział krzyżując wzrok ze starszym bratem Agaty
– Ona uratowała życie mnie, a ja jej. To tyle.
- Co
robiłaś po porwaniu? – Tobiasz zwrócił się bezpośrednio do siostry.
- Wiele
rzeczy – wzruszyła ramionami pochmurniejąc – jestem zmęczona.
- Nie
lubi o tym rozmawiać – wyjaśnił Tsuna – jeszcze nie zdołała zamknąć tego
mrocznego rozdziału.
- A co go
niby zamknie? – Wtrącił się do rozmowy Research. – Co cię całkowicie
usatysfakcjonuje?
- Śmierć
– posłała ojcu mroczne spojrzenie – tylko to mnie zadowoli.
-
Rozumiem – zatrzymał wóz i odwrócił się do dzieci – nie wspominaj o tym nigdy
więcej. Nie pozwolę byś igrała z własnym życiem.
- Nie
znasz mnie – nie bała się patrzeć mu w oczy – pod moją skórą czai się potwór.
- Jak w
każdym z nas – córka niebezpiecznie wkraczała na grząski temat – każdy z nas
mierzy się z własnymi demonami. To nierówna walka, ale grunt by się nie
poddawać.
- Coś o
tym wiesz – zakpił Tobiasz – Ojciec widmo, który bez skrupułów odcina się do
rodziny.
- To, że
się nie spotkaliśmy wcześniej nie znaczy, że nic o was nie wiem – odrzekł
patrząc wprost na młodszego syna – cały czas miałem was na oku. Chciałem się z
wami skontaktować, jednak Alison była temu przeciwna.
- Nie dziwię
się decyzji mamy – rzuciła Agata – po tym co zrobiłeś?
- Wiem,
nie należę do wzorowych ojców, ale nie jesteście mi obojętni – tłumaczył w
skupieniu – Byliście bezpieczniejsi, gdy nie było mnie w pobliżu. Rząd wciąż ma
chrapkę na esperów, a byli agenci Chimery pamiętali o owocach eksperymentów
upadłej organizacji. Alison bez trudu odnalazła się w świecie wielkomiejskim,
ja nie potrafiłem się dostosować. Człowiek, którego wychowała wojna nie umie
żyć w spokoju. Wciąż szuka jakiegoś konfliktu do rozwiązania.
- Czemu
właśnie teraz? – Oskar spojrzał na ojca w wyczekujący sposób. – Czemu wróciłeś
dopiero teraz?
-
Czekałem aż wszyscy się przebudzicie – oznajmił łagodnie – chciałem zobaczyć
jak poradzicie sobie jako esperzy. Miałem nadzieję, że będziecie mogli żyć
normalnie. Niestety się myliłem. Przez moje zwlekanie, porwano Agatę i zraniono
Tobiasza. W dodatku Bishop uwziął się na nas wszystkich.
- To fakt
– ziewnęła znudzona – Generał pragnie władzy, a epserzy są skutecznym środkiem
do jej zdobycia. Żołnierze o nadprzyrodzonej mocy są na wagę złota, tym
bardziej, gdy szykuje się jakiś konflikt.
- Prawda
– zgodził się z córką – ludzie pokroju Bishopa nie cofną się przed niczym by
tylko wspiąć się na szczyt. Do władzy dążą po trupach brutalnie zacierając przy
tym ślady własnych wykroczeń.
-
Najlepiej pobrudzić ręce kogoś innego – westchnął Tsuna wspominając los własnej
rodziny – wówczas trudniej zarzucić winę. Kiedy doda się bezlitosne czystki i
skrytobójstwa, otrzymuje się cel, do którego prowadzi droga obmyta krwią
niewinnych.
- Coś o
tym wiesz – zauważył Research – jesteś ofiarą takiej rzezi?
-
Powiedzmy – odważył się spojrzeć mu w oczy – łapanki dzieci i eksterminacja
dorosłych. Normalka w Kolumbii.
-
Rozumiem – podejrzewał co musiał przeżyć ten chłopak – ile miałeś lat?
- Siedem,
a siostra sześć – odpowiedział spuszczając wzrok by ukryć wyryty w oczach ból
straty – Ona nie wytrzymała szkolenia, ja niestety tak.
-
Guerrilla? – Rozumiał skrytość Tsunayoshego. Znał trudy dziecka wśród
najemników. – Nie wstydź się tego bólu. On jest twoją siłą.
- Wiem –
przyznał zwracając wzrok na okno – tylko to mi pozostało.
- Zdezerterowaliśmy
– oznajmiła Agata próbując odwrócić uwagę ojca od przyjaciela – Mieliśmy dość
bycia szczeniakami i próbowaliśmy to zmienić.
-
Porozmawiamy później w cztery oczy – zapowiedział widząc upór w oczach córki.
Tak bardzo przypominała mu Alison z dawnych lat. – Oczywiście dotrzymam też
naszej umowy.
- O jaką
umowę chodzi? – Oskar patrzył to na ojca, to na siostrę. Ciężko było mu
uwierzyć, że uległa tak diametralnej zmianie i nie chodziło mu o wygląd. – Ktoś
raczy nas oświecić?
- O lanie
tu chodzi – poinformował go Research – Wasza siostra postanowiła zabawić się w
hazardzistkę i przegrała grę, którą sama rozpoczęła.
- Gdzie
nas zabierasz? – Tobiasz łypał wilkiem na rodzica. Był rozdarty. Z jednej
strony cieszył się, że wreszcie poznał ojca, jednak z drugiej wzbierała w nim
wściekłość, że zjawił się dopiero teraz.
- W
bezpieczne miejsce – oświadczył zdając sobie sprawę, że najwięcej pracy będzie
miał z młodszym synem. – To znaczy gdzieś, gdzie nikt nie będzie was niepokoił.
- A co
jeśli tego nie chcemy? – Ciągnął walkę słowną napędzany emocjami. – Jestem
dorosły i mam własne sprawy. Może już cię nie potrzebuję? Nauczyłem się żyć bez
ciebie.
- Tobi ma
rację – Oskar zwrócił wzrok na ojca. – Nie chcę porzucać dotychczasowego życia
z powodu strachu. Mam dziewczynę i chcę skończyć studia.
- Wiem o tym – posłał starszemu synowi
spojrzenie pełne wyrozumiałości. Kiedy patrzył w jego dojrzałe oczy, uświadamiał
sobie jak wiele stracił. – Jednak nie mogę pozwolić byś tak bardzo ryzykował.
Nie teraz, gdy Bishop zaczął polowanie.
- Za
miesiąc mam obronę – westchnął poprawiając włosy – nie zamierzam jej
zaprzepaścić.
- Wezmę
to pod uwagę – rozumiał czym kieruje się Oskar. Alison nauczyła ich życia w
społeczeństwie, dlatego będzie wspierał trudne do realizacji wybory. Nic nie
mógł już przecież poradzić. Chłopcy dorośli i zaczęli podążać własnymi
ścieżkami. Jego rola niejako się skończyła, ale powinność ojcowska bronienia
młodych brała nad nim górę. Nie wypuści ich z gniazda, póki nie upewni się, że
oczyścił im drogę. – Za godzinę będziemy na miejscu, dlatego możecie się
przespać.
- Co za
łaska – zadrwił Tobiasz – nie potrzebuję na to pozwolenia.
- Z
pewnością czeka nas długa rozmowa – zapowiedział siląc się na spokój w głosie.
Nie przywykł do tak niedojrzałego zachowania. Cierpliwości do dzieci nabywa się
w praktyce, a on opuścił wiele lat rezygnując z przeznaczonego na to czasu.
Teraz żałował. – Prawdziwy żołnierz podoła każdemu wyzwaniu.
- Co tam
mamroczesz? – Sarknął dolewając oliwy do ognia.
- Zamilcz
idioto, bo nie wiesz z czym igrasz – uciszył brata Oskar. Dostrzegł ten
niebezpieczny błysk w oczach ojca i wolał nie ryzykować. – Idź lepiej spać.
- Słuchaj
Oskara – poleciła Agata posyłając Tobiaszowi wymowne spojrzenie – albo sama cię
uśpię.
- Ok. –
Wycofał się czując niemałą presję. – Już się zamykam.
- Miłych
snów – uśmiechnęła się słodko do braci i ponownie wtuliła się w Tsunę –
Dobranocki.
- Stała się przerażająca – pomyśleli
jednocześnie zerkając na usypiającą siostrę. Zaczęła im przypominać matkę, a w
szczególności jej zachowanie.
-
Kwintesencja Alison – odparł pod nosem Research napawając się błogą ciszą – aż
strach pomyśleć co będzie jak podrośnie.
§
Zatrzymał
się w środku lasu. Obejrzał się do tyłu napawając się widokiem spokojnych
twarzy dzieci. Aż żal było psuć ten obrazek. Oskar oparty o szybę wozu cichutko
pochrapywał. Tobiasz wtulony w bok brata lekko obślinił mu bluzę na ramieniu, a
Agata wygodnie umoszczona na kolanach Tsunayoshiego ukryła rumianą buzię pod
jego kurtką.
- Pobudka
młodzieży! – Ryknął dosadnie powodując lekki zamęt na tylnym siedzeniu. –
Dotarliśmy do celu podróży.
Tsuna
złapał Agatę w ostatniej chwili, bo by spadła z jego kolan. Musiał przyznać, że
chłopak miał dobry refleks. Za to Tobiasz nie miał takiego szczęścia jak
siostra. Oskar zrywając się ze snu uderzył go łokciem w nos.
- Uważaj
– jęknął łapiąc się za bolące miejsce – i tak mam pokiereszowaną gębę.
- Nie
trzeba było robić sobie ze mnie poduszki – ziewnął, po czym dostrzegł mokrą
plamę na rękawie – Fuj, obśliniłeś mi nową bluzę.
- Sorki –
zażenowany odwrócił wzrok – nic na to nie poradzę.
-
Pierzesz ją – zarządził w irytacji – mam dość spierania z ubrań twoich
wydzielin.
- Boże,
nadal będziesz mi to wypominał – stęknął w zawstydzeniu – pierwszy raz się
upiłem i jakoś tak wyszło, że puściłem pawia na ciebie i Baśkę.
-
Puściłeś pawia na dziewczynę Oskara – Agata zaciekawiona zaczęła się śmiać –
doprawdy, to był dopiero porządny chrzest bojowy.
- Żaden
chrzest, a pijackie wybryki naszego brata – zgromił siostrę karcącym
spojrzeniem przez co umilkła – miesiąc psychologicznej gadki Baśki, jak to
alkohol źle wpływa na niektórych ludzi miał demonstracyjny finał w jego
wykonaniu.
- Przynajmniej
było zabawnie – rzuciła po chwilowej nirwanie – tyle mnie ominęło.
- Tylko
normalne życie – sarknął Tsuna wpatrzony w bliznę na dłoni – czyli coś czego
nie doceniamy kiedy trzeba.
-
Rozchmurz się ponuraku – dała mu kuksańca w bok – miałeś okazję trochę tego
posmakować u babci w Ornecie.
-
Przekręcała moje imię – wspomniał lekko się uśmiechając – i jeszcze te kogucie
zapasy sąsiadek z zawistnym spojrzeniem.
-
Normalka w polskim społeczeństwie – oznajmił Oskar puszczając mu oczko – ludzie
zapominają, że kto pod kim dołki kopie źle kończy.
- Z
reguły kończy w tym dołku – zachichotała Agata – lubiłam oglądać ten cyrk o
każdej porze dnia, który okraszały soczyste dialogi.
-
Większości słów nie rozumiałem, a babcia często się rumieniła – zastanawiał się
przypominając sobie niektóre kłótnie sąsiadek – od kiedy pudruje się pasztet i
pokazuje burakowi?
- Łacina
podwórkowa jest dla ciebie zbyt egzotycznym zjawiskiem – poklepała przyjaciela
po ramieniu ze współczuciem wymalowanym na twarzy – Tobiasz jest ekspertem w
tej dziedzinie, więc śmiało możesz do niego uderzać.
-
Ekspert, tak? – Tym razem Research srogo spojrzał na młodszego syna. – Szykuje
się ciekawa rozmowa.
- Nic się
nie szykuje – Warknął Tobiasz po czym zwrócił się do siostry – a ty mnie nie
wrabiaj w lektorat z łaciny podwórkowej.
- Czyżbym
musiał przetrzepać skórę całemu kwartetowi? – Zastanawiał się na głos lustrując
młodzież na tylnym siedzeniu. – Tak dla zasady i przestrogi.
- Trzep
własną skórę – obruszył się Oskar – tobie bardziej się należy niż mnie.
-
Popieram – Tobi zgromił ojca pogardliwym spojrzeniem. – Za późno na metody
wychowawcze z twojej strony. Było obudzić się wcześniej.
-
Wyszczekany jesteś jak na kogoś w twoim położeniu – westchnął ze zmęczenia by
następnie zrobić niezrozumiały dla dzieciaków gest – Porozmawiamy rano, gdy się
nieco prześpię.
Wysiadł z
samochodu, pozostawiając pasażerów na łasce podwładnych. Jeden granat z
usypiaczem załatwił sprawę i teraz wystarczyło jedynie wyciągnąć z wozu
nieprzytomną młodzież. Zaciągnął się leśnym powietrzem i zszedł do ukrytego w
zaroślach bunkra. Musiał podładować akumulatory przed kolejną konfrontacją z
dziećmi, a nie chciał stracić nad sobą kontroli. Po drodze zajrzał do celi,
która służyła za pokój Alison. Spała, ale wiedział, że gdy się obudzi czeka ich
poważna rozmowa. Uspokajał go fakt, że wszyscy są bezpieczni i na razie nic im
nie zagraża. Z takimi myślami skierował się do własnej celi.
§
Dookoła słychać było strzały, a w
powietrzu roznosił się zapach prochu i swąd spalonych ciał. Kroczyła środkiem
ulicy, po której płynęła krew.
- Nie chcę tego – powtarzała próbując
odwrócić oczy – Przestań!
Nie potrafiła nad tym zapanować. Jej
ciało poruszało się automatycznie jak maszyna. Z każdym krokiem pozbawiała
życia niewinne kobiety dzieci i mężczyzn. Tak się nie godziło. To działo się
wbrew jej woli. Dlaczego nie może się temu przeciwstawić? Dlaczego jej ciało
nie słucha? Próbuje się opierać, ale to sprawia potworny ból. Jakby milion
igieł wbijało się w jej umysł.
- Nie chcę! Przestań! – Krzyczała
walcząc pomimo bólu. Widzi małą dziewczynkę trzymającą w ramionach nieżyjącego
brata. – Błagam, nie!
Łzy ciekną po policzkach, gdy zabija
dziecko własnymi rękami. Ta moc nie jest przeznaczona do mordowania. Ma czynić
dobro. Tymczasem ona plami ją krwią niewinnych.
- Nie! – Płacze zrywając się z koszmaru. Życie,
które zgotował jej Bishop było koszmarem. Nawiedzał ją co noc od momentu
pierwszej misji po zniewoleniu. Miała jedenaście lat i zabijała pomimo własnego
oporu. Stała się prawdziwym potworem, którego należało zniszczyć. – Czemu?
§
Leżał na
leśnej polanie i wpatrywał się w niebo. Pod nosem nucił żałobną pieść, której
nauczył się w dzieciństwie. Pomimo młodego ciała czas go nie oszczędzał.
Wyglądał jak nastolatek, jednakże był mężczyzną dobiegającym pięćdziesiątki.
Naszła go nostalgia, gdy trafił w to miejsce. To właśnie tu wszystko się
zaczęło. Tu porzuciła go matka, by chronić jego życie. Gdyby wiedziała jaka
czekała go przyszłość, pewnie od razu by go zabiła.
- Ciekawe
jak się miewasz pączusiu? – Spytał obserwując Syriusza. Wspomniał czas spędzony
w szeregach Bishopa i splunął. Gdyby wiedział, co ten zamierza… Uderzył pięścią
o ziemię. – Wybacz malutka.
§
Siedział
w gabinecie i czytał list dołączony do niepozornie wyglądającego pudełka. Kiedy
je otworzył, miał zamiar kogoś zabić.
-
„Odsyłam to, co powinieneś pamiętać” – Zazgrzytał zębami zgniatając list. W
pudełku leżał zakrwawiony nieśmiertelnik jego córki tuż obok słoika z gałkami ocznymi.
– Ten zwyrodnialec! Jak śmiał?
Wstał z
miejsca. Jeszcze odczuwał dyskomfort przy chodzeniu, po specyfiku, którym był
nasączony nóż tego bachora.
- Czy to
oczy kapitan Kiry? – Spytał Ohara widząc prezent od Swena Blacka. – Jak on
mógł?
- Nie
lamentuj żołnierzu – zganił go Bishop srogim mrukiem – Tkwimy w stanie wojny z
Bloody Woolfem, a ofiary są niezbędne.
- Ale to
pańska córka – zauważył zdumiony szeregowiec – w dodatku jedyna.
- Była
słaba – odparł beznamiętnie – dlatego skończyła jak śmieć.
- Jakie
są rozkazy generale? – Spytał niepewnie Ohara starając się brzmieć normalnie. –
Co zamierzasz?
-
Polowanie na trzy małe świnki – odwrócił się twarzą do podwładnego. Wzrok miał
pozbawiony wszelkich emocji. Nie liczyły się ofiary, a jedynie główny cel. –
Wcielę je do oddziału, czy tego chcą, czy nie.
§
Otworzył
oczy i dopadł go atak kaszlu. Coś było nie tak, ale nie zamierzał się skarżyć
na ten ból w piersi. W głowie miał obraz zbolałej twarzy Gabi i jej krew na
rękach. To nic, że sprano go na kwaśne jabłko. Grunt, że ona była bezpieczna.
- Gabi –
szepnął zaciskając palce na koszulce w miejscu, gdzie bolało – Ochronię cię.
Wstał i
podszedł do okratowanych drzwi. Oczywiście były zamknięte. Na szczęście, kiedyś
z kumplami nauczyli się włamywać do szafek w szatni, które często się zacinały.
Wyjął z kieszeni spinacz do papieru i odgiął kawałek drutu. Następnie pogmerał
chwilkę w zamku. Usłyszał ciche kliknięcie i drzwi stały otworem. Powoli
skradał się dość wąskim korytarzem. Było ciemno, ale instynktownie wiedział jak
iść. Wspiął się po schodach i pchnął metalowe drzwi. Zobaczył las. Wziął
głęboki oddech i wybiegł z ciemnego bunkra. Miał jasny cel: znaleźć Gabi i
powiedzieć jej ile dla niego znaczy. Już nie popełni tego samego błędu. Ta
chwila na cmentarzu, gdy myślał, że umarła, otworzyła mu oczy. Czy to znaczy,
że nareszcie dorósł?
Oparł się
o pień jednego z drzew by złapać oddech. Ból w piersi stawał się nieprzyjemny,
jednak nie chciał rezygnować. Już miał ruszyć dalej, gdy dopadł go kolejny atak
kaszlu. Splunął krwią i zamarł. Co to oznaczało?
-
Nieważne – wystękał ocierając krew z ust – muszę to zrobić.
- Co? –
Usłyszał za sobą irytujące pytanie. – Odpowiedz!
- To moja
sprawa – wydyszał z ledwością łapiąc oddech. Kolejny atak kaszlu i smak krwi
wypełniający jego usta. – Zostaw mnie!
- Nie
dojdziesz daleko w takim stanie – oszacował Research widząc osłabienie syna –
przeforsujesz się i umrzesz. Tego chcesz?
- Co ty
możesz wiedzieć – wyrzucił z siebie wściekłość i żal – Umrę? Też mi coś!
- Akurat
o śmierci wiem sporo – oznajmił obserwując zachowanie chłopaka. Dostrzegł krew
w kącikach ust, co go zaniepokoiło. – Nie po to was odnalazłem by teraz
kogokolwiek stracić.
- Jakby
ci zależało – sarknął odwracając się do ojca tyłem – Odpuść sobie jak
dotychczas.
- Mowy
nie ma – zazgrzytał zębami łapiąc go mocą – Tym razem nie odpuszczę bycia
ojcem. Masz moje słowo.
- Puść –
jęknął z bólu w piersi i w szoku po spotkaniu siły Researcha – Nie wierzę ci!
-
Sprawię, że uwierzysz – zapewnił przytulając walczącego z nim syna, który po
chwili się poddał – Już dobrze.
-
Nieprawda – załkał z frustracji – Jestem słaby. Mogła zginąć.
- Ale
żyje i jest bezpieczna – uspokajał go powtarzając słowa Alison, gdy Woolfy tkwił
w podobnej sytuacji – Obserwuje ją mój człowiek i w razie zagrożenia będzie
interweniować.
- To
dobrze – westchnął krzywiąc się z bólu – Rafi by mi nie darował.
-
Spokojnie – wziął go na ręce, widząc jak traci przytomność. Z początku pęknięte
żebro musiało się złamać i przebić mu płuco. Jeśli nic nie zrobią, Tobiasz naprawdę
umrze. – Alison ci pomoże. Tylko wytrzymaj.
§
Tsunayoshi
od przebudzenia wszedł w tryb czuwania. Miał zamknięte oczy i miarowo oddychał.
Dla niewprawionego oka wyglądał jakby spał. Słyszał niemal każdy szmer w swoim
otoczeniu. Krzyki Agaty wyrwanej z koszmaru. Wymknięcie się jednego z jej braci
i powstałe przez to małe zamieszanie. Z tego co zdołał wywnioskować było dość
poważnie.
Nadal nie
rozumiał dlaczego Research zabrał go ze sobą. Nie należał do rodziny i nie
posiadał żadnych wartościowych informacji. Był tylko dodatkiem. W Kolumbii już
dawno by się go pozbyto. A może miał w tym jakiś interes? Jego rozmyślania przerwał
pełen bólu wrzask młodszego z braci Agaty. Cierpiał i chyba wiedział dlaczego.
Bishop nieźle go pokiereszował i widać było, że żebra oberwały najbardziej.
Współczuł mu, jednak tylko tyle był w stanie zrobić. Pomóc mu mogła jedynie
matka i siostra.
§
Alison
wyrwał ze snu nasycony niepokój. Kiedy otworzyła oczy, zobaczyła jak John
niesie do jej celi nieprzytomnego Tobiasza. Chłopak był blady i miał ból
wymalowany na twarzy. Od razu się zerwała na równe nogi i podbiegła do krat.
- Co mu
jest? – Spytała głosem pełnym troski i strachu. Dawno nie widział lęku w jej
oczach, który jedynie wzbudzały w niej krzywdy rodziny. – John?
- Myślę,
że złamane żebro przebiło mu płuco – odpowiedział jednocześnie sprawdzając
oddech syna – jest kiepsko.
- Nie mów
mi rzeczy, które widzę! – Krzyknęła w złości przesiąkniętej strachem o życie
dziecka. – Połóż go na moim materacu.
Wykonał polecenie
i dał jej wolną rękę. Z ich dwójki tylko ona potrafiła pomóc chłopcu.
-
Przytrzymaj go – nakazała pokazując, gdzie ma złapać – W tym przypadku
uzdrowienie będzie bolesne. Muszę cofnąć obrażenia, co sprawi mu podwójny ból.
-
Rozumiem – złapał Tobiasza za ramiona i przycisnął do podłoża, a Alison usiadła
na udach syna w ten sposób unieruchamiając jego nogi. – Mów co mam robić.
- Na
razie tylko go trzymaj – szepnęła z zamkniętymi oczami – Gotowy?
-
Powiedzmy – uśmiechnął się lekko w odpowiedzi – Działaj.
Niebiesko-zielona
poświata skupiła się na dłoniach Alison, która przyłożyła je do piersi syna. Po
chwili gwałtownie otworzył oczy i zaczął się szarpać. Na szczęście dobrze go
unieruchomili. Krzyczał okazując tym swoje cierpienie.
- Jeszcze
trochę Tobi – przemawiała do niego łagodnym głosem – Jeszcze chwileczkę synku.
- Pomogę
ci – Do celi wbiegła Agata. Uklękła przy bracie i dotknęła jego spoconego
czoła. – Zabiorę od ciebie ten ból braciszku.
Oczy
nastolatki zabłysły złotem, a po chwili Tobiasz przestał krzyczeć. Czarna łza
popłynęła po lewym policzku dziewczyny, która nieznacznie wykrzywiła usta na
znak bólu. Brała cierpienie brata na siebie, co zauważyli jej rodzice. Po
niecałym kwadransie stan chłopaka wrócił do normy.
- Udało
się – Agata opadła na pierś brata z braku sił. Branie bólu na siebie mocno
nadwerężało jej siły. Po leczeniu Tsuny była nieprzytomna prawie tydzień. Teraz
raczej do tego nie dojdzie, ale i tak ogarnęła nią senność. Spojrzała na ojca i
posłała mu kpiący uśmieszek. – Kara musi zaczekać.
- Co się
odwlecze, to nie uciecze – zmierzwił jej włosy – odpocznij.
- O czym
znowu mi nie mówicie? – Patrzyła na śpiące dzieci i Johna. – Jaka kara i czemu
Tobi miał złamane żebra?
- Teraz
wiesz jak się czułem przez te wszystkie lata, gdy nie mówiłaś o tych urwisach –
dogryzł jej w irytacji – Ostrzegłem cię przed Bishopem, ale to zlekceważyłaś.
- Niczego
nie zlekceważyłam – do jej oczu napłynęły łzy, jak mógł ją posądzić o
zaniedbanie – Nim zdążyłam zareagować było już za późno. Bishop miał oko na
Agatę od samego początku. Nie podejrzewałam, że przyglądał się jej od momentu
przybycia do Ornety.
- To
konsekwencja twojego wyboru – zarzucił jej z nieukrywanym żalem – Już dawno
chciałem je poznać i powiedzieć prawdę, ale upierałaś się tkwić w kłamstwie. I
do czego doprowadził ten twój plan awaryjny? Facet, którego uważali za ojca
sprzedał naszą córkę Bishopowi jak jakąś rzecz.
-
Przestań grać na moim poczuciu winy – zakryła twarz dłońmi – dobrze wiem, że
zawiodłam jako matka. Pozwoliłam by moje dzieci były w niebezpieczeństwie.
- Dobrze,
że masz tego świadomość – mruknął biorąc córkę na ręce – zaniosę ją do jej
tymczasowego pokoju.
- Wytykasz
mi błędy, choć sam nie jesteś bez winy – rzuciła w złości – To ty zostawiłeś
mnie samą!
- Racja –
przyznał zatrzymując się przy kratach – popełniłem wiele błędów, jednak ty nie
pozwalałaś mi ich naprawić.
§
Oskar
obudził się z bólem głowy. Przez szum w uszach doszedł do niego krzyk brata.
Chciał się podnieść jednak nie dał rady. Jego ciało tkwiło w lekkim paraliżu.
Niestety granat z gazem usypiającym wybuchł tuż przy nim, przez co najwięcej
się go nałykał.
- Cholera
– stęknął z ledwością przekręcając się na lewy bok. Przeszyła go fala mdłości i
z doświadczenia wiedział, że lepiej nie leżeć na plecach. Przymknął oczy i
ciężko westchnął. – To gorsze od kaca giganta.
- Coś
niewyraźnie wyglądasz – zauważył oszroniony siwizną mężczyzna, zaglądając przez
kraty do chłopaka. Miał dziwny tatuaż na ramionach i bliznę w kształcie
półksiężyca pod prawym okiem. – Obudziłeś się najpóźniej.
-
Chrzanię to – jęknął powstrzymując wymioty.
- Mów mi
Luck – odparł w śmiechu – powiem Alison, by cię uleczyła.
- Nie
musisz – spróbował zaczerpnąć więcej powietrza – jakoś wytrzymam.
- Po
prostu to z siebie wyrzuć – podsunął mu kopniakiem metalową miskę – od razu
poczujesz się lepiej smyku.
- Zamknij
się – sięgnął po miskę i się do niej przytulił – idź sobie.
Luck odszedł
w śmiechu. Po drodze spotkał Johna, który wychodził z celi córki. Bunkier z
celami był dość dobrym rozwiązaniem jeśli chodzi o tymczasowe schronienie,
jednak nie zapewniał warunków na wychowanie dzieci.
- Zajrzyj
do starszego – polecił dowódcy kiwając za siebie – haftuje jak panienka.
- Fuck! –
Warknął we frustracji. – Oskar też?
- Wiesz
John – objął ramieniem Researcha i poklepał jego bok – dzieci chorują, a wtedy
trzeba o nie zadbać.
- Ja się
zajmę Oskarem – z celi obok wyłoniła się Alison. Luck wyczuł napięcie w jej
oczach. – Zadbam o niego.
- Pomogę
ci – zaoferował John przez zaciśnięte zęby. Było widać, że czuje się bezsilny w
kwestii dzieci. Wiedział, że jest ojcem, ale w praktyce miał ogromne braki. –
Nie odmawiaj.
- Dobrze
– sapnęła zmęczona, po czym ruszyła dalej – tylko oszczędź mi komentarzy.
- Będę
cicho – zrozumiał jej emocje – chcę jedynie pomóc.
- Ach ci
zakochani – Luck posłał im rozbawione spojrzenie. – Jak nie urok, to kłótnia, a
potem zgoda. I tak na okrągło.
- Zamilcz
Luck – w oczach Alison można było dostrzec mord, dlatego się wycofał – Właśnie.
-
Przypomniały mi się stare, dobre czasy – rzucił odchodząc – miło do tego
wracać.
Weszła do
celi Oskara, który wisiał nad metalową miską. Był blady i słaby. Ponownie
zgromiła krytycznym wzrokiem Researcha. Jak mógł doprowadzić dzieci do takiego
stanu. Chyba powinna mu przypomnieć, że rodzina to nie wojsko.
- Jak się
czujesz kochanie? – Przyklęknęła przy synu i pogłaskała delikatnie policzek. –
Oskarku.
- Mówiłem
Luckowi, by dał se siana – wydyszał wynurzając twarz znad miski – to nic
takiego.
- Właśnie
widać – sarknął John – Ali, zrób coś.
- Teraz
Ali zrób coś – mruknęła przesyłając synowi uzdrawiającą energię – zaraz ci
przejdzie.
-
Wyjaśnijmy coś sobie – odzwyczaił się od zwykłej rozmowy z kobietami – moja moc
niszczy.
- Wiem –
posłała mu przepraszające spojrzenie. Trochę przesadziła i to wiedziała. –
Wybacz.
-
Spokojnie – przytulił ją i pocałował w czubek głowy – wszystkim nam było
ciężko.
- To
trochę kłopotliwe wiecie? – Oskar zerkał na wtulonych w siebie rodziców. Czuł
się lepiej i jakoś doszło do niego, że leży przy misce wypełnionym jego pawiem.
– Sytuacja.
- No
zobacz – zachichotała Alison widząc skrępowanie syna – Nasz Oskar się
zawstydził.
- To co
ty robisz z dziewczyną? – Zwrócił się do syna. – Jeśli to cię zawstydza?
- Nie o
to mi chodziło – stęknął zrezygnowany – obściskujecie się nad moim pawiem.
- Jak
byłeś jeszcze malutki, to gorsze rzeczy z siebie wyrzucałeś – stwierdził
patrząc na chłopaka – wtedy niemal non stop się ściskałem z twoją mamą.
- Ty i te
twoje wtrącenia – odepchnęła lekko Researcha – zero wyczucia.
- Zdębiał
– widok osłupiałej twarzy syna pozwolił mu zrozumieć, że strzelił gafę – Może
troszeczkę przesadziłem.
-
Odrobinę – wymamrotał wracając do rzeczywistości – ale nie wspominaj o
podobnych rzeczach przy innych.
-
Postaram się – obiecał udając skruchę. Widocznie wspomnienia wstydliwych
sytuacji syna wprawiało go w zakłopotanie. Trzeba będzie to zapamiętać. – Uszy
do góry Oskar.
- Dobre
sobie – zakpił powoli siadając – przy pierwszej lepszej okazji będziesz
próbował przyprzeć mnie do muru.
-
Rozgryzł cię – zaśmiała się Alison – jak widać niedaleko pada jabłko od
jabłoni.
- To samo
mógłbym powiedzieć o tobie i naszej córci – zripostował John udając focha –
czysta ty plus kilka bonusów od mojej osoby.
- Agata
jest waszą mieszanką – odparł spokojnie Oskar – W połowie Research, w połowie
Aliud.
-
Zmieniła się – zauważyła analizując własne wnioski i stwierdzenie syna – jest
silniejsza.
-
Nieprawda – nie zgodził się z nią chłopak – to jedynie pozór.
- Skąd to
wiesz? – Podziwiał syna za tę spostrzegawczość.
- W
odróżnieniu od was zawsze byłem przy niej i od razu uderzyła mnie jej skorupa i
zdystansowanie – wyjaśniał w skupieniu – od dziecka kryła prawdziwe emocje pod
płaszczykiem perfekcyjnego kłamstwa. Zapomniała jednak o tym, że bywają chwile
słabości, które niosą zwątpienie. Byłem świadkiem kilku takich momentów. Gdy próbowała
się zabić. Gdy wracała od ojczyma. Gdy była pozbawiona siły i czuła się jak
zwierzyna łowna. Gdy mama zostawiała nas na kilka dni by spotkać ciebie tato.
To wszystko w nią uderzało, a największym ciosem było porwanie i życie na
smyczy Bishopa. Jest najmłodsza, a próbowała chronić mnie i Tobiego.
-
Rozumiem – poczuł się winny, że przez własne błędne decyzje skazał córkę na
brzemię, które powinien nieść razem z Alison – Zawaliłem na całej linii.
- Nie
zaprzeczę – zgodził się z nim wzdychając – oboje zawiedliście.
- Trochę
przesadzasz z tą szczerością – jęknęła Alison dotknięta tym wyrzutem. Choć z
drugiej strony tylko Oskar znał jej wszystkie potknięcie w wychowaniu, a
najwięcej ich było przy Agacie. – Za późno na krytykę.
- Ja nie
krytykuję – wzruszył ramionami – jedynie stwierdzam fakty. Tata nas porzucił, a
ty wolałaś zająć się innymi sprawami niż rodzina. Prawdę wyznałaś nam po pijaku
i to w ostateczności.
- Czyli
tak to było – zerknął na zawstydzoną Ali – najzwyczajniej stchórzyłaś?
- Ani się
waż mnie oceniać – ostrzegła go gromiąc mrocznym spojrzeniem – tym bardziej, że
nie byłeś lepszy.
- Wiecie,
za późno na wytykanie sobie winy – wtrącił zażenowany zachowanie rodziców. A
niby to oni byli starsi i dojrzalsi. – Oboje ponosicie ją w różnej mierze, ale
z podobnym wynikiem.
- Żeby
własne dziecko mnie pouczało – sapnął zrezygnowany – to utwierdza mnie w przekonaniu,
że muszę nadrobić co nieco.
-
Wystarczy szczera rozmowa – dał mu wskazówkę – z naszej trójki najbardziej
uparty jest Tobiasz. Agata podąża własną ścieżką i kieruje się po części
instynktem, a po części inteligencją. Ja jestem szarakiem o wybuchowym charakterze.
- Aha –
zastanawiał się przez chwilę. Miał trzy różne osobowości, które były mieszanką
charakteru jego i Alison. Największe doświadczenie i ból nosiła na barkach
najmłodsza z nich, a najstarszy okazał się świetnym obserwatorem. Średni był
upartym buntownikiem aczkolwiek krucho-wrażliwym. Musiał obmyślić niezłą
strategię dla każdego z nich. – Wezmę pod uwagę twoją radę.
-
Powodzenia – uśmiechnął się powątpiewając w plany ojca. On i Agata nie sprawią
mu problemów, jednak Tobiasz to co innego. Większego osła ziemia nie zrodziła
na tym świecie, dlatego z przyjemnością poogląda potyczkę braciszka z ojcem.
§
Usiadł z
ciężkim westchnięciem. Miał już dosyć udawania snu i podsłuchiwania wydarzeń w
bunkrze. Pomieszczenie, w którym się znajdował zaczynało go przytłaczać. Nie
przywykł do ciasnych przestrzeni i po dłuższym czasie potrzebował wyjść na tę
szerszą. Niestety tu był więźniem.
- Mam
dość – wstał i bezdźwięcznie podszedł do drzwi celi. Chwila gmerania przy zamku
i stały przed nim otworem. Życie w Kolumbii nauczyło go ukrywać własną obecność
i doszlifowało jego niedociągnięcia w przemykaniu pod nosem sicario i
guerillas. Inaczej już dawno wąchałby kwiatki od spodu. Cichutko przeszedł
korytarz, zmierzając do wyjścia. Dzięki ucieczce Tobiasza wiedział, gdzie
powinien się kierować. Kiedy poczuł świeże, leśne powietrze mimowolnie
przyspieszył. Bunkier zdawał się go wciągać, a tego chciał uniknąć. Ludzie z
klaustrofobią mają ten problem, że niewielkie pomieszczenia stają się źródłem
ich strachu. Wyobraźnia wówczas pracuje na pełnych obrotach i wciska do mózgu
nieprawdopodobne scenariusze, a to z kolei prowadzi do ataku paniki. W dzieciństwie
wiele ich przeżył, gdy za karę zamykano go w bagażniku jakiegoś grata lub
wrzucano do wyschniętej studni. Do tej pory zastanawia się czasem jak zdołał
przez to przejść.
Wybiegł
na otwartą przestrzeń z uczuciem ulgi. Wiatr na twarzy i odgłosy lasu uspokoiły
jego nerwy. Stał się ostoją spokoju. Usiadł pod jednym z drzew i odetchnął
wpatrując się w szeleszczące liście nad głową. To było jak kołysanka. Z każdą
minutą jego oczy zaczynały się kleić aż w końcu po prostu się nie otworzyły.
Zasnął.
§
Jastrząb
robił zwiad w okolicy bunkra. To zadanie zlecił mu sam dowódca. Wracał właśnie
zdać raport Researchowi, gdy natknął się na niespotykany obrazek. Pod jednym z
drzew spał zwinięty w kłębek chłopak, Azjata. Po spokojnej twarzy widać było,
że całkowicie się odprężył. Widocznie miał ciężkie nocki i dni. Zdziwiło go
tylko, że nikt nie zauważył tej małej ucieczki.
-
Powiadomię o tym Lucka – mruknął pod nosem kierując się do bunkra. Jakoś szkoda
mu było psuć dzieciakowi sen. – Niech on coś wymyśli.
Wszedł do
kryjówki i przystanął. Musiał odczekać chwilę by oczy przywykły do panującego
tam półmroku. Kiedy odzyskał widoczność, ruszył do celi pełniącej rolę sztabu.
- Co tam
Joe? – Spytał Luck wyłaniając się zza zakrętu. – Jak minął spacerek?
-
Spokojnie – odpowiedział wywracając oczami – spotkałem na powierzchni ciekawe
zjawisko.
- Tak?
Jakie? – Dociekał starszy mężczyzna. – No powiedz.
- Jeden z
naszych gości smacznie śpi pod jednym z drzew – odparł obojętnie – widocznie
nasz bunkier nie przypadł mu do gustu.
- Wymknął
się?! – Zdumiony Luck aż się zapowietrzył. – Który?
- Azjata
– rzucił od niechcenia – ma umiejętności skoro wymknął się całemu oddziałowi.
-
Mieliśmy tu małe zamieszanie – usłyszeli zza pleców głos Researcha - czyli
Tsuna się wymknął. Ciekawe.
- Co z tym
zrobić? – Spytał go Luck. – Iść po niego?
- Nie –
zatrzymał go pokazując cwaniacki uśmieszek podwładnym – niech się chłopak
wyśpi. Sam po niego pójdę, gdy nastanie odpowiednia pora.
§
Otworzył
oczy, lecz niemal natychmiast je zamknął. Ciepłe światło słoneczne boleśnie
dało o sobie znać. Przeciągnął się leniwie i powoli usiadł. Dawno tak nie spał.
Spanie na poszyciu leśnym weszło mu w krew i nawet najwygodniejsze łóżko nie
mogło mu zastąpić ściółki z liści i mchu. Niestety starych przyzwyczajeń nie da
się wykorzenić i jakoś trzeba z nimi żyć.
-
Wyspałeś się? – Usłyszał głos, który przyprawiał go o ciarki na plecach. –
Zapomniałeś języka?
-
Wyspałem się – odpowiedział cicho nie patrząc na tego mężczyznę. Strach jakoś
mu na to nie pozwalał.
- Czemu
na mnie nie spojrzysz? – Spytał chłopaka dobrze się bawiąc jego lękiem. –
Tsunayoshi, tak?
- Tak –
potwierdził zmuszając się na jedno zerknięcie – nie chcę to nie patrzę.
- Czyli
postanowiłeś iść w tym kierunku – sapnął mierzwiąc mu włosy – czym cię tak
przerażam?
- Nie
wiem – mruknął spochmurniały – i nie rozumiem.
-
Przytłacza cię moja destrukcja, prawda? – Nakierowywał go, dobrze wiedząc gdzie
tkwi problem. Przerabiał to już nie raz z nowymi podwładnymi, a ten dzieciak
miał za sobą ciężkie przeżycia. – Roztaczam wokół siebie rządzę mordu, ale nic
na to nie poradzę. Takim mnie stworzono.
-
Stworzono?! – Zaciekawiony odważył się spojrzeć mu w oczy. Nie patrzyły na
niego jak na ofiarę czy wroga. Były surowe, ale ciepłe. – Jak to?
- Nie
znamy się na tyle by opowiadać o przeszłości – uśmiechnął się półgębkiem –
jednak spędziłeś trochę czasu z moją córką i sądzę, że posiadasz wiedzę, której
pożądam.
- Raczej
w to wątpię – spuścił wzrok czując pewne napięcie. Research był miły, bo chciał
informacji o Agacie. To dlatego ściągnął go w to miejsce. – Jeżeli chce pan
poznać przeszłość Agaty, powinien pan pójść z tym do niej.
- Starasz
się być dobrym przyjacielem, jednak są rzeczy, których nie dowiem się od Agaty
– wyjaśniał łagodnie jak dla dziecka. Nie chciał go zbyt mocno przyciskać. –
Zauważyłem, że wyrobiłeś sobie o niej zdanie.
- Jest
silna, jeśli o to panu chodzi – zerwał źdźbło trawy i zaczął je przerywać dla
zabicia obaw – W Kolumbii boją się jej sami sicario. Imię, które nadał jej
Bishop sieje postrach wśród mieszkańców tamtejszych wiosek. Widziałem ją w
akcji i nie dziwię się tym ludziom.
-
Rozumiem – zamyślił się w reakcji na te słowa – Czyli Little Rose to w
rzeczywistości Agata.
- Tak –
przyznał wspominając tatuaż na łopatce dziewczynki – Bishop ją naznaczył i
obarczył ogromnym brzemieniem, a ona pomimo bólu stara się je nieść w
pojedynkę.
-
Niedobrze – mruknął zasępiony. Jeżeli to co powiedział Tsuna było prawdą, Agata
balansuje na krawędzi załamania. – Ale czemu się uśmiecha?
- Przez
pierwsze pół roku naszej znajomości nie odezwała się ani słowem – wspomniał
smutno – dopiero po tym czasie zaczęła odpowiadać zdawkowo na zadane pytania aż
w końcu wróciła do jako takiej normalności. Po jakimś czasie dołączył do tego
sztuczny uśmiech. Myślę, że po prostu próbuje tym odwrócić od siebie uwagę.
Sądzi, iż ten fałszywy uśmiech oszuka ludzi i nie sprawi nikomu zmartwień.
-
Myślałem, że jest mądrzejsza – westchnął łapiąc chłopaka za ramiona i stawiając
do pionu – wracasz do bunkra.
- Nie
chcę – starał się wyrwać, ale uścisk mężczyzny był jak imadło – Cholera!
- Coś tam
potrafisz – posłał mu szyderczy uśmieszek – jednak żyję nie od dziś i znam
młodzieńcze sztuczki, jak również potrafię dostrzec czyjś strach przed czymś i
przed kimś.
- Co?! –
Zdębiał na chwilę zbity z tropu. – Puść mnie!
-
Chciałbyś, co? Klaustrofobiku? – Zadrwił z niego wprawiając go w zakłopotanie.
– Jesteś już dużym chłopcem i powinieneś zmierzyć się z własnymi lękami. Ten
rodzaj strachu jest tym nabytym, więc łatwo można go zwalczyć.
- Czemu
mi pan to robi? – Jęknął gdy wepchnięto go do ciemnego bunkra. – Nie ucieknę,
ale chcę zostać na zewnątrz.
- Nie ma
opcji – zgasił go oschle – zapowiada się na burzę, a ty jesteś cennym
informatorem.
- Nic już
panu nie powiem – zarzekał się w złości – będę milczał jak trup!
- Znam
sposoby by wydobyć z ciebie wiedzę Tsuna – zaśmiał się niewzruszony groźbami
chłopaka. Ten ośli upór nieźle go bawił. – Oczywiście mam ograniczone działanie
przez to, że jesteś kimś bliskim dla mojej córki, ale zapewnisz mi wiele
zabawy, jeśli nie zechcesz współpracować.
§
Oskar
wyjął z kieszeni komórkę i zaczął pisać sms’a do Basi. Wolał do niej zadzwonić,
ale wyjechała na kilkudniową konferencję jako prelegentka i nie chciał jej
przeszkadzać. Tak naprawdę zapomniał którego dnia ma wygłosić referat i wolał
nie ryzykować.
<<Wybacz,
ale nie będziemy się widywać przez pewien czas L Oskar.>>
Miał już
schować telefon, gdy nadeszła odpowiedź:
<<Jestem
na wykładzie. Sprecyzuj stwierdzenie „na pewien czas” Basia.>>
Westchnął
tylko odpisując.
<<Do
obrony jestem uziemiony przez ojca. Sytuacja z porywaczem Agaty się
skomplikowała.>>
<<Rozumiem.
Twój ojciec obudził się z zimowego snu.>>
<<Coś
w tym guście…>>
<<Bądź
ze mną szczery przy następnym spotkaniu i powiedz co cię gryzie.>>
<<To
nie takie proste L Znasz mnie.>>
<<Raptem
dwa lata :P Uważaj na siebie.>>
<<Ty
również. Bishop może chcieć cię upolować.>>
<<Nie
jestem aż tak słaba jak myślisz. Jakoś sobie poradzę – tak sądzę.>>
<<Nie
strasz mnie i nie ryzykuj.>>
<<Znasz
mnie. Nie podejmuję pochopnych działań.>>
<<Znam
cię, dlatego się martwię.>>
<<Zniknę,
gdy zrobi się gorąco. Nie sparzę się, więc wyluzuj.>>
<<Przyjdziesz
na moją obronę?>>
<<Pod
warunkiem, że ty się zjawisz.>>
<<Z
pewnością.>>
<<W
takim razie widzimy się na twojej obronie. Papatki.>>
<<Dziękuję
i baw się dobrze na tej konferencji.>>
<<Tak
zrobię.>>
Wyłączył
telefon i schował do kieszeni spodni. Ta krótka wymiana wiadomościami jakoś
dodała mu siły i podniosła na duchu. Choć z drugiej strony już za nią tęsknił.
Nie należała do słabych kobiet i miała z nim coś wspólnego. Dysponowała
destrukcyjną siłą. Może nie była esperką jak on, ale potrafiła roznieść w pył
irytujących ją ludzi. Zaskoczyło go, że zdecydowała się zostać psychologiem,
ale miała ku temu spore predyspozycje dzięki mocnej empatii. Codziennie
ćwiczyła sztuki walki i jogę, co pomagało jej spalić nadmiar energii. Po pewnym
czasie zaraziła go tymi treningami. Po roku zorientował się, że te nieznaczne
czynności pomogły mu wyrównać przepływ i nauczyły większej kontroli. Nie ulegał
już chęci niszczenia, a nadmiar siły potrafił kulminować w ciosach, które
testował podczas spacerów po lesie.
Stał się
silniejszy i spostrzegawczy. Dzięki pomocy Basi zaczął wierzyć, że nie jest już
zagrożeniem dla otoczenia. Po tym wypadku z wybuchem jego energii bał się
wychodzić do ludzi. Obawa przed utratą kontroli i poniesieniu się złości
sprawiały, że zwątpił we własną osobę. Skrzywdził ważne dla niego osoby, co
mocno go bolało. Basia otworzyła mu oczy. Zamiast użalać się i chować w norze,
kazała mu zmierzyć się z samym sobą. Potraktować esperską moc jako wyzwanie.
- Zmądrzałem – uśmiechnął się w przestrzeń,
wspominając jej pełną złości twarz, gdy nazwała go tchórzem – ludzie naprawdę potrafią zmienić człowieka.
§
Obudziła
się w nawet dobrej formie. Po spustoszeniu jakie pozostawiło po sobie
cierpienie Tobiasza został tylko lekki ból głowy. Usiadła na materacu i
patrzyła na ścianę przed sobą. Ten szary kolor wiele jej przypominał. W
podobnej celi trzymał ją Bishop. Tu jednak nie była więźniem okutym w łańcuchy.
Wreszcie miała okazję pobyć w gronie rodziny. Oczywiście wiedziała, że nie może
być jak dawniej, nad czym ubolewała, ale już sam fakt, że są razem był
pocieszający. Oskar ma dziewczynę, Tobi podobnie. Matka się nie zmieniła, a
ojca musi dopiero poznać. Trochę się go bała, ale nie chciała wyjść na tchórza.
- Chyba
nie będzie chciał mnie skrzywdzić? – Zastanawiała się na głos analizując ich
spotkanie. – Kara będzie problematyczna i raczej nie obejdzie się bez bólu, ale
raczej nie przebije tego co robił mi Bishop.
- Tak
uważasz? – Usłyszała pytanie od strony krat. W drzwiach stał Research i bacznie
się jej przyglądał. – Wiesz, że jestem gorszy od tego rządowego kundla?
- Tak? –
Zakpiła, choć w środku trzęsła się ze strachu. – Nie sądzę.
- Chętnie
posłucham co z nim wyczyniałaś – podszedł do niej i patrzył w jej oczy.
Próbował przybrać normalny wyraz twarzy, ale oczy zdradzały jej przerażenie i
wahanie. – Mała różyczko.
- Nie
nazywaj mnie tak – to zabolało. Nienawidziła tego przydomku, który należał do
bezwzględnego potwora. – Nigdy więcej.
- Patrz
mi w oczy Agato – nakazał surowo. Nie pozwoli jej uciekać od własnego mroku. To
było niezdrowe i niewłaściwe. – Przestań podkulać ogon i walcz.
- Nie
chcę! – Chwyciła się za głowę i zaczęła nią potrząsać. Sama myśl, że miałaby
wracać pamięcią do tamtych zdarzeń paraliżowała ją do szpiku kości. Bała się
tego mroku, który czaił się w jej wnętrzu. – Nie potrafię. Jestem nikim!
Cierpiała
i trudno było mu patrzeć na to jak się z tym męczyła. W tym momencie była
żałosna i słaba. Jako ojciec musi pomóc dziecku odbić się od dna, którego
dosięgło.
- Uspokój
się! – Uderzył ją w twarz, przez co zamilkła i patrzyła na niego szeroko
otwartymi oczyma. Tak było lepiej.
Skupiła na nim uwagę wychodząc z paniki. – Pomogę ci się otrząsnąć. Nie możesz
wiecznie uciekać przed drzemiącą w tobie siłą. Tyle chciałem ci powiedzieć, a
teraz przejdziemy do kary.
- Ka-ry?!
– Przechyliła niemądrze głową i patrzyła na niego jak zaklęta.
- Tak,
kary – posłał jej złośliwy uśmieszek – przetrzepię ci skórę córciu. Zrobię to
tak mocno, że przez długi czas zapamiętasz mój wymiar klapsów.
- Co?! –
Zdębiała w reakcji na stwierdzenie ojca. – Jaki wymiar?!
- Pokażę
ci w praktyce – miał naprawdę uroczą córkę. Chciał jej nawet odpuścić to lanie,
ale po tej rozmowie upewnił się, że nie ma innego wyjścia. Musi poczuć ojcowską
rękę, inaczej nadal będzie porównywać go do Bishopa. – Złap się i nie puszczaj.
Pokazał
jej drut wystający ze ściany. Był wyżej niż mogła sięgnąć w pojedynkę, dlatego
ją podsadził. Gdy złapała kawałek zbrojenia betonu, zawisła kilka centymetrów
nad ziemią.
- Zasada
jest jedna – pouczył ją surowym głosem – ja daję ci klapsy, a ty nie możesz się
puścić. Jeżeli to zrobisz nim ci pozwolę, zaczniemy od nowa.
-
Rozumiem – odparła cicho lekko drżąc. Bała się, ale to dobrze.
Był
ciekaw ile wytrzyma. Przed tym kazał Alison się nie wtrącać. Miała tylko
obserwować. Wymierzał uderzenia w ogóle się nie hamując. Z początku Agata
próbowała nie krzyczeć, ale pękła po dziesiątym klapsie. Kiedy zauważył, że z
ledwością utrzymuje ścisk na drucie, skończył karę. Płakała jak mała dziewczynka
i to właśnie chciał uzyskać. Miała dopiero czternaście lat, czyli była
dzieckiem. Nie podobało mu się, że pomimo młodzieńczego wieku zachowuje się jak
dorosła pannica. Czas by ponownie stała się dzieckiem. To była kara dla córki,
jak i dla matki.
- Boli –
szlochała nadal wisząc. Bała się puścić, bo nie wiedziała czy utrzyma się na
nogach.
- To kara
Agatko – złapał ją w pasie i pomógł stanąć na ziemi – kara musi być
nieprzyjemna.
-
Skończyłeś, gdy zaczęłam płakać – zauważyła łkając – czemu?
- Masz się
nie powstrzymywać – odpowiedział patrząc w jej zapłakane oczy – kiedy cię coś
boli, płacz i daj upust emocjom. Nie tłum w sobie cierpienia. Jesteś dzieckiem,
więc tak się zachowuj.
-
Rozumiem John – do celi weszła Alison. Minę miała jak zbity pies. – To moja
wina, że taka się stała.
- Mamo –
spojrzała na przygnębioną kobietę – przepraszam.
- Za co
przepraszasz? – Zdumieli się oboje patrząc na córkę.
- Jestem
słaba i przysparzam samych problemów – mazała się przepełniona winą.
-Źle to
rozumujesz córcia – John przygarną do siebie dziewczynkę – masz prawo popełniać
błędy i sprawiać problemy. To przywilej młodości.
- Tato? –
Ciężko było się jej przyzwyczaić do tego słowa. Prawie nigdy nie mogła go
używać. – Mogę tak.…
-
Głupiaś? – Zmierzwił jej włosy. – Nie możesz, a musisz.
- Tak –
uśmiechnęła się przez łzy. Wreszcie miała ojca, który nią nie gardził. – Ty
mnie nie sprzedaż, prawda?
- W życiu
bym tego nie zrobił – wziął ją na ręce i pocałował w czoło – Głuptas z ciebie
Agatko. Nie po to dałem ci życie by komuś oddać.
- Ale
pozwolisz mi mieć chłopaka? – Spytała tknięta niemiłym przeczuciem. – Prawda?
- Zobaczę
– odwrócił wzrok. Chłopcy mogli odnaleźć swoje drogi, ale z córką nie rozstanie
się tak łatwo. – Może po trzydziestce pozwolę ci się z kimś umówić.
- Nie
zrobisz z naszej córki starej panny! – Alison pacnęła Researcha w lewy
policzek. – Wystarczy, że sam nie odważyłeś się wziąć ze mną ślubu.
- Co
proszę?! – Postawił córkę na ziemi i chwycił tę insynuującą mu cokolwiek
kobietę. – Chcesz ślubu Ali? Mówisz, masz.
- Co?! –
Osłupiała w reakcji na taką postać rzeczy. Kiedy John wbił się zaborczo w jej
usta, nawet nie zaprotestowała. To było takie namiętne i nostalgiczne zarazem.
– No wiesz?
- Nie
będziesz mogła mnie już opuścić – rzucił przyciągając ją do siebie bardziej – staniesz
się panią Research i na zawsze się ze mną zwiążesz.
- O kurwa
– wystraszyła się tego drapieżnego pożądania w jego oczach – tu jest dziecko!
- Odwróć
się na chwilkę córeczko – poprosił spoglądając na tkwiącą w szoku dziewczynkę –
mamusia i tatuś muszą coś omówić.
- Co ci
po tym zakutym łbie się kosmaci Res! – Ryknęła Ali uderzając go w nos czubkiem
głowy. – Znalazł się kocur w rui.
Tak
psiocząc wymaszerowała z celi córki. John pocierając nos ruszył za nią. Agata
nie wierzyła własnym oczom i uszom. Coś jej mówiło, że rodzice wiedli
dotychczas burzliwe życie, czego owocami jest ona i jej dwóch braci.
-
Ciekawie się zapowiada – zaśmiała się pod nosem siadając na materacu. – Ała!
Cholera, zapomniałam.
Potarła bolący
tyłek i ciężko westchnęła. Ojciec miał ciężką rękę i chyba go uraziła wspominając
Bishopa. Niestety nic nie mogła poradzić. Należało tylko czekać i próbować normalnie
żyć. No może nie tak normalnie, ale też nie wariacko jak dotychczas. Uśmiechnęła
się lekko na samą myśl o rodzinie. Wreszcie do nich wróciła i udało się jej poznać
ojca. To jak na razie całkowicie ją zadowalało.