czwartek, 11 grudnia 2014

PĘTLA

Wiem, dawno nic tu nie wrzucałam, dlatego chcę się choć odrobinkę zrehabilitować. Oto króciutki oneshot. Napisałam go w dość trudnym dla mnie okresie. Zresztą nieważne. Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu. Pozdrawiam^^

Sytuacja bez wyjścia. Tak właśnie można ująć w słowa moje obecne położenie. Grę z serii „życie” przegrałem z kretesem i to na własne życzenie. Los naprawdę potrafi być złośliwy, ale jak to powtarza mój wykładowca filozofii: :”Life is brutal”. W moim przypadku mogę do tego dodać: ”…and dead too”. Nawet nie wiem, czy dobrze to ujmuję, bo nigdy nie byłem dobry z angielskiego. No cóż, nie wszyscy muszą być poliglotami, a ja z pewnością nim nie jestem. Nic nigdy nie szło po mojej myśli i nawet w kwestii samobójstwa nie było inaczej. Stałem się niewolnikiem własnego ciała. Czy umarłem? Sam już nie wiem. Nie mam bladego pojęcia czemu tkwię w takim stanie, ale czuję, że to niejako kara za szybką rezygnację z życia. Kostucha dała mi coś w rodzaju szlabanu, tyle że mój duch został przykuty do ciała. W mojej piersi tkwi łańcuch wiążącym mnie z martwym mną. Zazwyczaj zostaje on przecięty w momencie śmierci, ale nie tym razem.

Zawsze byłem słaby i nie potrafiłem utożsamiać się z otoczeniem. Odludek ze mnie i już. Z początku wiodłem nawet spokojne i szczęśliwe życie, ale w szkole średniej straciłem zapał do wszystkiego. Rodzice po kilku miesiącach jadowitych kłótni postanowili się rozwieść. Gdzieś po drodze w ogóle przestali zwracać na mnie jakąkolwiek uwagę. Desperacko próbowałem zadowolić tę dwójkę dobrymi wynikami w szkole i nie sprawianiem problemów, jednak krok za krokiem ponosiłem fiasko. Wreszcie przestałem się starać i z bólem serca przyglądałem się jak ginie mój świat. Odpuściłem. Po rozpoczęciu studiów utraciłem resztki nadziei. Rodzice na nowo zaczęli układać sobie życia. Stałem się zbędnym okruchem przeszłości, do której nie warto wracać. Powoli załamywała się moja psychika. Może to wydać się śmieszne, ale potężnym ciosem od losu okazała się być śmierć mojego psa. Eh, to zwierzę było ostatnią namiastką mojej rodziny. Zawsze wesoło witał mnie w domu, gdy wracałem z zajęć. Może to niewiele, ale dzięki takim drobiazgom nie odczuwałem powstałej w sercu pustki. Kiedy teraz o tym myślę, to naprawdę komiczne. Śmierć psa pociągnęła mnie w dół. Żałosne!

Od trzech dni siedzę przed zwisającym z sufitu trupem. Mógłbym rzec, że moja dusza została pochowana w grobowcu, którym stało się bezwładnie wiszące martwe ciało. Szczerze, wyglądam strasznie i zacząłem już śmierdzieć. Nikt jeszcze nie wie, że targnąłem się na życie. Od godziny wydzwania telefon katując mnie melodią z filmu „Never ending story”. To frustrujące, bo nie mogę nic z tym zrobić. Ironia losu.

Pierwszego dnia po spotkaniu Kostuchy desperacko chciałem przeciąć czymś więżący mnie łańcuch. Niestety ten za każdym razem stawał się krótszy i tyle. To dlatego skończyłem tkwiąc niecały metr od ciała. Gdybym nadal ciął, zostałbym uwięziony wewnątrz własnego ciała. Ciężko jest się pogodzić z takim losem. Dość długo płakałem naiwnie myśląc, że wezmę Kostuchę na litość. Figa z makiem. Jakby mogła, to zdzieliłaby mnie trzonkiem swojej kosy. Była niewzruszona moim lamentem. Przed zniknięciem pokazała mi cztery palce kościstej dłoni. Nie wiem tylko, co miały znaczyć. Z pewnością określały czas mojej katorgi, ale za tą liczbą mogły kryć się dni, tygodnie, miesiące, lata albo stulecia. Ta niepewność przytłacza, tym bardziej, gdy pomyśli się o pogrzebie. Te zwały ziemi grzebiące żywcem moją duszę. Przerażająca perspektywa życia po śmierci.

Siedzę i rozmyślam ważąc każdy swój czyn w minionym życiu. Pogrążam się w refleksji, głębokiej i bezwzględnej. Katuję się błędnymi decyzjami i brutalną rzeczywistością. Dostrzegam rzeczy, których nie chciałem pamiętać. Ścieram się z myślami, rozdzierającymi moją duszę. To tak jakbym sypał sól w otwarte rany, cierpiąc na własne życzenie i chełpiąc się powstałym bólem. Po bezustannym biczowaniu sumieniem, doszedłem do wniosku, że pochopnie podejmowałem wiele decyzji, w ogóle nie zastanawiając się nad konsekwencjami. Moje życie było pasmem przegranych bitew, a to dlatego, że na wstępie rezygnowałem z walki. Pozwalałem innym decydować za siebie, ignorując fakt, że popełniam taką bierną postawą same błędy. Ostatnia decyzja okazała się być katastrofalna w skutkach. Chciałbym dostać drugą szansę i zacząć żyć według własnych zasad, nie oglądając się na innych. Chciałbym wreszcie przestać być sierotą losu i samodzielnie do czegoś dojść. Niestety pomimo chęci na wszystko jest już za późno. Zaprzepaściłem swoje szanse okalając szyję szorstkim sznurem. Stałem się mędrcem, ale dopiero po szkodzie. Kiedy wreszcie to zrozumiałem, po prostu się rozryczałem. Po jakiejś godzinie nieustannego płaczu poczułem, że coś zacisnęło się na moim ramieniu. Wystraszony spojrzałem w tył i napotkałem puste oczodoły stojącej za mną Kostuchy. Jej dotyk był nieprzyjemny. Parzył igiełkami mrożącego zimna. Pokazała mi niewielką klepsydrę z wyrytymi w podstawie moimi inicjałami. Piasek był czarny niczym węgielny miał. Nie potrafiłem rozgryźć jej intencji co jeszcze bardziej napawało mnie lękiem. Gestem palca nakazała mi patrzeć w przemieszczający się proch, który w pewnym momencie zawisł w powietrzu. Zdziwiony nie odrywałem wzroku od pojedynczych, czarnych ziarenek uwięzionych w niewidzialnym więzieniu gdzieś pośrodku szkła klepsydry. Czy to miało być moje życie? Tak ulotne jak pyłek kurzu nic nieznaczący na kartach historii. To smutne. Nawet nie wiem, dlaczego poczułem przeszywającą pustkę. I znowu poleciały kolejne krople łez, znacząc mokry szlak na mojej twarzy. Kostucha zanurzyła swój kościsty palec w jednej z nich i wytarła go o szczyt klepsydry. Piasek zaczynał jaśnieć aż stał się czymś na miarę skruszonego diamentu. Nie wiedziałem co to znaczy i bezwiednie dotknąłem napisu na podstawie. Poczułem bijące z niego ciepło, które zapełniło powstałą lodowatą pustkę. Wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że uosobienie stanu, który nazywamy śmiercią próbuje mnie pocieszyć, dając mi drugą szansę. Ode mnie będzie zależeć czy dobrze ją wykorzystam, czy ponownie zaprzepaszczę. Kiedy upewniła się, że zrozumiałem jej przekaz, musnęła palcem wskazującym mojego czoła. Zasnąłem.


Obudziło mnie ukłucie w rękę. Otworzyłem oczy, by ponownie je zamknąć z powodu bólu jaki spowodowało jasne, białe światło. Do nozdrzy napłynął zapach sanitariów i usłyszałem głosy innych ludzi. Piekło mnie gardło i czułem otarcia po pętli na szyi. Kiedy znowu otworzyłem oczy, zobaczyłem przez łzy stojących przy łóżku rodziców. Oboje patrzyli na mnie z troską i niepokojem. Ich spojrzenia wyrażały poczucie winy i smutek. W pierwszej chwili pomyślałem: „Dobrze wam tak, bo to wy mnie porzuciliście na pastwę losu, zakładając nowe rodziny.” Jednak później uświadomiłem sobie, że to również moja wina. Niejako też ich porzuciłem, zgadzając się na taki, a nie inny bieg wydarzeń. Łzy napłynęły mi do oczu i wyszeptałem ciche: „przepraszam”. Czułem, że powinienem to zrobić. Nie kierowałem tego słowa do rodziców, ale do samego siebie i życia, które tak łatwo byłem gotów porzucić.

5 komentarzy:

  1. Świetny one shot,skłania do przemyśleń,jest taki...prawdziwy.

    OdpowiedzUsuń
  2. A kiedy dodasz Lavi? Czekam na to :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postaram się jeszcze w tym roku coś wrzucić z Lavi.

      Usuń
    2. W takim razie z niecierpliwością czekam :D

      Usuń
  3. Hej,
    piękne, dające wiele do myślenia...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń